Stanisław Ścieszko - operator kamery
Stanisław Ścieszko
Operator kamery
Wywiady
ID-002506.doc
 
2001-06-12
Z kamerą przez świat
 
Łodzianin. Absolwent Wydziału Operatorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej i Teatralnej im. Leona Schillera. Autor zdjęć wielu filmów artystycznych dokumentalnych, teatrów telewizyjnych i… krótkich informacji, od 33 lat pracuje w łódzkiej telewizji. Zawsze wierny Łodzi i telewizji.
 
Z.H.: Dlaczego wybrał pan ten zawód?
 
S.Ś.: Cofnę się do lat dziecięcych. Nie chodziłem jeszcze do szkoły, kiedy mój wujek, któregoś dnia „rzucił” na ścianę slajd. Wtedy chyba zdecydowałem, że z tym obrazem będę miał coś wspólnego przez całe życie. Przyznam, że przez chwilę, po ukończeniu liceum sztuk plastycznych wahałem się: zostać malarzem czy filmowcem. Wybrałem to drugie, choć w wolnych chwilach maluję. Sprawia mi to przyjemność, ba, jestem czasami z siebie dumny, że po tylu latach umiem operować pędzlem.
 
Z.H.: Dyplom ukończenia szkoły filmowej otrzymał pan w 1968 roku i rozpoczął pracę w telewizji. Zwiedził pan z kamerą niemal cały świat, ale zawsze pana prace, pana zdjęcia związane były głównie ze sztuką. Poznał pan wielu wspaniałych ludzi min. Artura Rubinsteina, Czesława Miłosza, Arama Chaczaturiana. Jest pan autorem zdjęć dokumentujących twórczość wielkich malarzy.
 
S.Ś: Bardzo lubię malarstwo, dlatego z wielką przyjemnością realizowałem filmy z Piotrem Słowikowskim o malarzach, takich jak Chełmoński, Duda Gracz, Roman Kramsztyk, który choć pochodzenia żydowskiego, jest wspaniałym polskim malarzem, zaś historia jego życia jest fascynująca. /…/
 
Z.H.: Wspomniał pan o Dudzie Graczu. Jest to film pokazujący twórczość tego artysty w niestandardowy sposób. Piotr Słowikowski i pan wykorzystaliście m.in. zawartość szkicownika artysty.
 
S.Ś.: W ten sposób powstał film nietypowy, artyści niechętnie bowiem udostępniają swoje szkicowniki, gdyż są one dla nich czymś bardzo intymnym. Nam się udało. Przy nas Duda Gracz szkicował swój kolejny obraz. I tak udało nam się zrealizować film zupełnie inny od dotychczasowych, poświęconych malarstwu. Może dlatego otrzymaliśmy I nagrodę na Przeglądzie Filmów o Sztuce w Zakopanem.
 
Z.H.: Ma pan wiele propozycji pracy, czy chętnie pan z nich korzysta?
 
S.Ś.: Nie odmawiam, gdyż propozycje padają od ludzi, którzy mają „coś” do powiedzenia, którzy są profesjonalistami. /../
Piotra Słowikowskiego i mnie połączyła sztuka. Zrealizowaliśmy również cykl programów o polskich poetach. Przełożyć poezję na „język” filmowy nie jest sprawą prostą. Całe noce spędzaliśmy na rozmowach. Brałem do ręki pisak i rysowałem dziesiątki różnych obrazków. Dyskutowaliśmy, w jaki sposób jeden werset poezji sfilmować, jak go pokazać. To była piękna i twórcza praca.
 
Z.H.: Kamera stwarza możliwość penetracji, wejścia w materię malarską, którą trzeba by podpatrywać przez szkło powiększające, a pan to wykorzystuje…
 
S.Ś.: Jeżeli osiągnie się coś nowego, coś interesującego, coś, czego normalnie nie można dojrzeć na wystawach, wówczas ma się satysfakcję i radość z pracy. W filmie o Janie Dobkowskim, znanym polskim malarzu, jego twórczość ilustrowaliśmy… balastem. Tancerki miały idealnie białe kostiumy. Przez projektor „rzuciliśmy” na nie obrazy artysty. Jego malarstwo, grafika były „w ruchu”. Stworzyliśmy nową jakość. Ze sztuką byłem związany przez wiele, wiele lat. Realizowałem dla potrzeb telewizji spotkania baletowe, miałem możliwość filmowania wybitnej tancerki Mai Pliisieckiej. Z łódzkim Teatrem Wielkim, łódzką Filharmonią zwiedziłem niemal całą Europę. Byłem w Argentynie, Meksyku…
 
Z.H.: Obecnie współpracuje pan z Michałem Fajbusiewiczem przy ogólnopolskim programie 997. Czyżby „rzucił” pan sztukę dla programu policyjnego
 
S.Ś.: Zmieniłem nieco swoje zainteresowania. To, że swego czasu filmowałem Teatr TV, że współpracowałem z aktorami, z reżyserami, od których nauczyłem się, jak należy z nimi rozmawiać, przynosi teraz efekty, gdyż obecnie 997 realizowany jest z udziałem właśnie zawodowych aktorów i praca moja wymaga umiejętności, które zdobyłem przed laty. Rad jestem, że je mam. /…/
 
Z.H.: Czy nigdy nie „ciągnęło” pana na ul. Łąkową do Wytwórni Filmów Fabularnych
 
S.Ś.: Zaraz po studiach miałem parę propozycji, ale… urodził mi się syn. Chciałem być w domu. Wybrałem łódzką telewizję, choć moje tzw. siedzenie z rodziną można właściwie określić „z przymrużeniem oka”. Tak zresztą jest do dziś. A film fabularny? Będąc operatorem teatru TV, pracując na jedną kamerę, zrealizowałem „…naście” filmów fabularnych, tyle tylko, że nazywały się spektaklami teatru TV.
 
Z.H.: Kiedyś powiedział pan, że pana zawód podobny jest do zawodu… marynarza.
 
S.Ś.: Tak. Przecież ciągle wyjeżdżam, ciągle jestem w terenie, jestem osobą dyspozycyjną i to, że w jakiś sposób funkcjonuję, zawdzięczam mojej żonie – Alicji. Mój zawód jest jak życie marynarza, który bez przerwy jest „gdzieś”. Czasami wydaje mi się, że im jestem starszy, tym więcej wyjeżdżam. Ostatnio dwukrotnie byłem w Republice Południowej Afryki, gdzie z Michałem Fajbusiewiczem zrealizowaliśmy interesujące reportaże. Dotarliśmy do najbardziej prymitywnych plemion murzyńskich, które np. po raz pierwszy zetknęły się z metalem, kiedy otrzymały lemiesz. Byliśmy w Amazonii, pływaliśmy po Amazonce. /…/
 
Z.H.: Współpracował pan z wieloma reżyserami. Kogo pan zapamiętał najbardziej?
 
S.Ś.: Grzegorza Królikiewicza.
 
Z.H.: To trudny reżyser we współpracy, ale wielki artysta.
 
S.Ś.: Z trudnymi artystami lubię pracować, jeżeli jestem przekonany do tego, że oni mają rację, że mają „coś” do powiedzenia. Umiem się podporządkować, jeżeli jestem przekonany, że warto. Wtedy daję z siebie wszystko. Królikiewicz ma wizję trochę odrębnego świata, ale jego wrażliwość artystyczna bardzo mi odpowiada, on jest „uczulony” nie tylko na temat, ale i na stronę plastyczną. Z pracy z nim jestem dumny. Od każdego artysty, jeżeli nim jest, można się wiele nauczyć. Wspomnę także Tadeusza Junaka. Doskonale pamiętam jego rozmowy z aktorami, które utkwiły mi w pamięci. Bardzo pouczająca dla mnie była dla mnie praca z Andrzejem Majem, trudnym reżyserem, ale mającym ogromną intuicję. Według mnie reżyser bez niej na pewno nie zrobi dzieła. Może jedynie poprawnie wyreżyserować spektakl. Pracowałem ze Zdzisławem Wardejnem. Doskonały aktor, a jako reżyser wiedział od początku, co chce widzom przekazać. Był zawsze przygotowany duble nie były mu potrzebne, wiedział że nieuzasadnionymi „powtórkami” nie należy męczyć aktorów, operatorów, całej ekipy. Należy wspomnieć, że wtedy spektakle nie były realizowane metodą video, lecz na taśmie filmowej. Wardejn nie miał żadnego „podglądu”. Mimo tego wiedział, że jeden dubel mu wystarczy. Efekty były. Każdy reżyser ma własną wizję, ale musi wiedzieć, co przekazuje swoimi odbiorcom. Jeśli tak jest, praca jest wspaniała. Dzisiaj pracuje się szybko. Kiedyś każde ujęcie było cyzelowane, teraz trzeba mieć dobry warsztat, aby dobry film zrealizować niemal błyskawicznie i zadawalająco.
 
Z.H.: Pana syn Stanisław Ścieszko jr. pracuje też w telewizji. Czy to pan zaszczepił w nim zainteresowania kamerą?
 
S.Ś.: Może.. Mój syn, tak jak ja, ukończył liceum sztuk plastycznych. Ale chyba zapatrzył się na to, co robi ojciec i został operatorem filmowym. Pracuje jednak zupełnie inaczej niż ja przed laty. /…/Kiedyś operator wyjeżdżał na zdjęcia z całą ekipą. Teraz jedzie tylko z redaktorem, odpowiada za zdjęcia, dźwięk i oświetlenie, czasem jest dziennikarzem i … kierowcą. Mimo szalonego zmęczenia chwali sobie tę pracę. /…/
 
Ze Stanisławem Ścieszką, operatorem filmowym, rozmawia Zdzisława Hausner
„Trybuna”
 
 
 
 
 
 
 
Opracowała Helena Ochocka
Stanisław Ścieszko - Operator kamery
Biografia
O twórcy
Realizacje
Wywiady
Zdjęcia