Leszek Bonar
Dziennikarz, komentator
Twórczość
ID-002067.doc
 
2007-MM-DD
Moja znajomość z wielkim „Nieznajomym”
 
Artur Rubinstein istniał w moim życiu od bardzo dawna. Tak naprawdę po raz pierwszy zetknąłem się z jego nazwiskiem jako uczeń szkoły muzycznej w Kielcach, gdy miałem 9-10 lat. Jednak wtedy, zwłaszcza że uczyłem się gry na skrzypcach – nie na fortepianie – jeszcze przez jakiś czas traktowałem go jako jednego z wielu wybitnych w muzyce.
Minęło prawie dziesięć lat. Rozpoczynam studia w Łodzi, na Wydziale Kompozycji i Teorii Muzyki i szybko uświadamiam sobie, że o Rubinsteinie wspomina się tutaj bardzo często. Chociaż może trudno się temu dziwić, zważywszy, że to miejsce jego urodzenia.
 
Ale tak naprawdę moja – „zaoczna” niestety – znajomość z wybitnym pianistą nabrała zdecydowanego przyspieszenia i znaczenia wraz z rozpoczęciem pracy w charakterze redaktora programów muzycznych łódzkiej telewizji. Obcowanie z legendą Rubinsteina stało się moim naturalnym obowiązkiem, ale – co zdecydowanie podkreślam – również niezwykle wzbogacającym przeżyciem, które trwa do dzisiaj. Te 23 lata mojej telewizyjnej pracy owocowały w szereg wydarzeń, które potwierdzały moje zainteresowanie i fascynację tym wybitnym artystą i człowiekiem.
*
Pierwsze ważniejsze wydarzenie związane było z jedyną wizytą w Łodzi tak licznej reprezentacji rodziny pianisty. Był rok 1987 i tedy miałem okazję poznać jego żonę Anielę Młynarską-Rubinstein i córkę Ewę, z którymi później spotykałem się i robiłem telewizyjne wywiady wielokrotnie. Tym razem w Łodzi pojawiło się jeszcze dwoje dzieci mistrza – Alina i John. Ten ostatni wystąpił nawet ze swoim utworem, dyrygując orkiestrą Filharmonii Łódzkiej, ale nie zapisał się na dłużej w pamięci melomanów. Dla mnie był to przede wszystkim początek ważnych telewizyjnych realizacji, związanych z legendą Artura Rubinsteina.
Kolejnym elementem tej układanki stało się przygotowanie reportażu z otwarcia Galerii Muzyki im. A. Rubinsteina w Muzeum Historii Miasta Łodzi w 1990 roku. Przez wiele miesięcy obserwowałem z kamerą pracę zaangażowanych w to dzieło Bożenny Pietraszczyk i Ryszarda Czubaczyńskiego, a uczestnicząc w otwarciu – oczywiście z udziałem żony A. Rubinsteina i córki Ewy – czułem, że Łódź dała tym przedsięwzięciem istotny sygnał światu o szacunku dla swojego wybitnego obywatela.
Dwa lata później miałem okazję spotkać wiele osób z całego świata, dla których Artur Rubinstein był niedoścignionym wzorem. Razem z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Łódzkiej znalazłem się w Tel Awiwie, gdzie obywał się VII Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. A. Rubinsteina, a jego uczestniczy i jurorzy przywoływali na każdym kroku pamięć o patronie konkursu. Jego niestrudzonym organizatorem był przyjaciel mistrza – Jan Jakub Bistritzky, który do dzisiaj uczestniczy we wszystkich inicjatywach – również w Polsce – popularyzujących talent wybitnego pianisty. Przy tej okazji ponownie były wywiady z Anielą Młynarską-Rubinstein, odwiedziłem też grób artysty w Jerozolimie. Klimat tamtych wydarzeń, a także wyrażany przez wiele osób szacunek dla A. Rubinsteina, jeszcze do dzisiaj tkwią w mojej pamięci.
*
Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy sięgnąłem po pamiętniki mistrza, ale chociaż przeczytałem je trzy-, a może czterokrotnie ciągle czuję się nienasycony. Przede wszystkim ujęła mnie szczerość, z jaką dzieli się on z czytelnikiem swoimi przeżyciami, często o – nazwijmy to ogólnie – delikatnym charakterze. Podejrzewam, że mało który pianista przyznawałby się do swojej niechęci do mozolnego ćwiczenia, do „rozrywkowego” życia czy innych słabości. Jednak to co mnie najbardziej ujęło, to umiłowanie życia, towarzyski charakter, ciekawość świata i chęć do nowych kontaktów z ludźmi. I powiedzmy sobie szczerze Rubinstein nie pozostawał w tych spotkaniach jedynie wybitnym pianistą. Był obywatelem świata, człowiekiem o rozlicznych zainteresowaniach i specyficznym poczuciu humoru. Tym zjednywał sobie kolejnych wielbicieli, również takich jak ja dalekich obserwatorów jego życia i kariery.
Okazało się, że podobnie jak ja pamiętnikami A. Rubinsteina zachwycił się dyrektor Muzeum Historii Miasta Łodzi Ryszard Czubaczyński. I dlatego w połowie lat dziewięćdziesiątych postanowiliśmy wspólnie zrealizować dwa filmy bezpośrednio z tymi pamiętnikami związane.
Pierwszy z udziałem aktora Bogusława Sochnackiego, czytającego „najsmaczniejsze” fragmenty pamiętników, został zrealizowany w Galerii Mistrza Artura, jak zwykliśmy nazywać jedyną w świecie wystawę pamiątek po A. Rubinsteinie, zlokalizowaną w Muzeum Historii Miasta Łodzi. Chociaż w żadnym momencie nie kusiliśmy się na uzyskanie podobieństwa pomiędzy aktorem i pianistą, to jednak cytowane fragmenty brzmiały w aktorskich ustach bardzo przejmująco, a dodatkowo otoczenie galerii – pełne zdjęć i rekwizytów, wykorzystywane nagrania muzyczne (oczywiście oryginalne nagrania A. Rubinsteina, a także przywoływane środki telewizyjne – delikatne światło i snujący się w nim dym. Chyba nigdy dotąd nie czuliśmy takiej bliskości z naszym bohaterem.
*
Ale zdarzyło nam się to raz jeszcze, podejrzewam, że nawet ze zdwojoną siłą, gdy realizowaliśmy zdjęcia do drugiego z „pamiętnikowych” filmów, w Paryżu. Tym razem sięgnęliśmy do tych fragmentów wspomnień mistrza, które dotyczyły miejsc najbardziej charakterystycznych i ważnych w jego życiu zawodowym i prywatnym. Razem z Ewą Rubinstein, która była naszą filmową przewodniczką po Paryżu, odwiedziliśmy miejsca zabaw z dziećmi i rodzinnych spacerów, ulubione miejsca spotkań z przyjaciółmi: bar Gaya, restaurację „Maxi” czy hotel „Ritz”, wreszcie symbole koncertowych i nagraniowych sukcesów artysty: Operę Paryską, Teatr Champs Elysees i Salę Gaveau. Pokazaliśmy także kawalerski dom A. Rubinsteina, no i oczywiście wiele godzin spędziliśmy w jego domu rodzinnym, gdzie w centralnym miejscu salonu, na fortepianie, niepodzielnie króluje słynna kolekcja porcelanowych kaczuszek. Tutaj do córki pianisty dołączyła również jego żona, przywołująca coraz to ciekawsze wspomnienia z ich wspólnego życia. Atmosfera miejsca, w którym spędzał ogromną część swojego życia nasz łódzki, a jednocześnie jakże światowy artysta towarzyszyła nam jeszcze długo po powrocie z Paryża. Tym bardziej, że oba nawiązujące do pamiętników filmy zebrały znakomite recenzje i wielokrotnie emitowane były na antenie telewizyjnej Dwójki.
Ale w Łodzi nie ustawaliśmy w przypominaniu postaci artysty, który w wieloraki sposób przyczyniał się do popularyzacji naszego miasta. Pojawiły się ku temu znakomite preteksty „rocznicowe”. I tak z okazji 110. rocznicy urodzin powstały trzy programy telewizyjne pod hasłem Polscy wirtuozi w hołdzie Arturowi Rubinsteinowi, w których na estradzie Teatru Wielkiego, z towarzyszeniem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Łódzkiej pod dyr. Pawła Przytockiego, wystąpili trzej czołowi polscy pianiści, jednocześnie wielbiciele talentu mistrza: Janusz Olejniczak, Piotr Paleczny i Krzysztof Jabłoński.
Zresztą dwaj ostatni przejawiali szczególną wolę uczestniczenia w innych rocznicowych uroczystościach. Piotr Paleczny zagrał w koncercie w 2002 roku z okazji 20. rocznicy śmierci A. Rubinsteina, a Krzysztof Jabłoński wystąpił dwukrotnie na koncertach z okazji 120. rocznicy urodzin mistrza w Łodzi i Brukseli.
Szczególnie te ostatnie uroczystości w 2007 roku zyskały urozmaiconą oprawę filmowo-telewizyjną. Byłem współautorem dwóch okolicznościowych filmów, prezentujących w rozmaity sposób Łódź – miasto A. Rubinsteina. Pierwszy zrealizowany wspólnie z Ryszardem Czubaczńskim, niezależnie od telewizyjnych emisji, został pokazany w czasie urodzinowego koncertu w Filharmonii Łódzkiej. Drugi – przygotowany wspólnie z Małgorzatą Potocką – uatrakcyjnił podobny koncert w siedzibie Opery Królewskiej w Brukseli.
Niezależnie od tego dla Telewizyjnej Dwójki przygotowałem reportaż z „rocznicowych” wydarzeń w Łodzi i Brukseli.
Ten ostatni program kosztował mnie szczególnie dużo wysiłku, bowiem uroczystości w Brukseli wypadły w środku od dawna zaplanowanego, rodzinnego wyjazdu narciarskiego do Włoch. I mimo że urlop był krótki, a chęć szusowania po alpejskich stokach, ogromna, jakoś nie bardzo mogłem sobie wyobrazić, że miałoby mnie zabraknąć „przy Rubinsteinie” w tak ważnych chwilach. Nie bacząc więc na trudności logistyczne, wynajętym samochodem i rejsowym samolotem, znalazłem się w tym najważniejszym dniu w Brukseli i razem z moją ekipą telewizyjną obserwowałem przebieg „rocznicowego” wieczoru.
Przyznam, że dostarczył mi on ogromnej satysfakcji, bo po raz drugi (pierwszy raz w Izraelu) mogłem sobie potwierdzić, że nasze „łódzkie” uwielbienie dla Rubinsteina ma swoich gorących naśladowników w całym – nie tylko muzycznym – świecie. Większą część widowni Opery Królewskiej w Brukseli stanowili tego wieczoru przedstawiciele korpusu dyplomatycznego i instytucji Unii Europejskiej, więc tym bardziej miło mi było słyszeć w trakcie wywiadów ich słowa pełne zachwytu nad geniuszem A. Rubinsteina, ale i łódzkimi działaniami na rzecz popularyzacji jego postaci.
*
W trakcie mojej 23-letniej pracy telewizyjnej zrealizowałem oczywiście szereg pomniejszych reportaży, felietonów czy relacji filmowych związanych z postacią A. Rubinsteina. Ale niezależnie od ich wagi czy ilości, jedno jest pewne: miałem w tym czasie niepowtarzalna okazję do obcowania z wielkim „nieobecnym”, ale jakże bliskim nam artystą. Poza tym ja dodatkowo miałem ten przywilej, że nie byłem jedynie uczestnikiem poszczególnych wydarzeń. Przygotowania do nich, a także późniejsza telewizyjna obróbka znacznie wydłużały czas moich „spotkań” z Arturem Rubinsteinem. Nie będąc już pod wpływem „wydarzeniowych” emocji, na spokojnie mogłem analizować liczne fakty historyczne, wiele słów i mnóstwo muzycznych fraz. Ale i po tych przemyśleniach wyłaniał się ten sam obraz. Z jednej strony miałem okazję realizować moje ambicje zawodowe, z drugiej zaś uczestniczyć w wielkich wydarzeniach artystycznych. A wszystko to za sprawą tego jednego artysty. Szkoda, że nie spotkałem go osobiście.
 
Ale i tak mam wrażenie, że widziałem się z NIM wiele razy.
 
Leszek Bonar
„Kultura i Biznes”
Leszek Bonar - Dziennikarz, komentator
Biografia
Karykatury
O twórcy
Twórczość
Wywiady
Zdjęcia