Jan Koprowski - pisarz, publicysta, krytyk literacki, tłumacz
Jan Koprowski
Pisarz, publicysta, krytyk literacki, tłumacz
Felietony
ID-002184.doc
 
1993-MM-DD
Orzechosiu
 
Jesienią roku 1962 zmarł w wieku lat osiemdziesięciu Wacław Orzechowski. Kroniki nie upamiętnią jego nazwiska, gdyż nie był on wybitnym profesorem ani sławnym generałem, ani nawet poetą. Był natomiast znakomitym dozorcą. Ale któż wprowadza dozorców na karty historii? Niegdyś p0jawiała się postać dozorcy w operetkach wiedeńskich, jednakże nie występowała wśród barwnych i godnych osobistości. Dozorca wiódł na scenie żywot zazwyczaj marginesowy, wchodził na chwilę, przemykał bokiem, jakby przepraszając, że żyje. Występował jako abstrakcja, bez własnego nazwiska, po prostu jako jakiś tam dozorca. Prawda, dostawali się jeszcze dozorcy na łamy pism humorystycznych, a raczej im się dostawało za nieporządki i inne prawdziwe lub urojone przewinienia. Tę nikłą, lecz chlubną tradycję podtrzymują nasze „Szpilki”, gdzie poczciwego ciecia wywabiają z życia rysownicy i autorzy-kawalarze.
Wacław Orzechowski był dozorcą Domu Literatów w Łodzi przy ulicy Mickiewicza 8 (dawniej Bandurskiego). Znał i pamiętał wszystkich pisarzy, którzy przewinęli się tam od 1945 roku, to jest od chwili, gdy Adam Ważyk i Leon Pasternak z naganami u pasa, jako oficerowie I Armii, zarekwirowali ten okazały budynek na kwatery literackie.
Odkąd pamiętam, Orzechosiu (tak wszyscyśmy go nazywali) nigdy nie opuszczał obejścia. Terenem jego działania było podwórze, chodnik przed główną bramą, który często zamiatał, kotłownia, gdzie palił i sypialnia w piwnicy. Tak jest, właśnie w piwnicy. Bo Orzechosiu nie sypiał w domu, na parterze. Miał łóżko (zwykłe wyrko) tuż przy kotłowni i tam najlepiej mu się wypoczywało. Gdy dzień był ciepły i wszystkie prace porządkowe miał już za sobą, siadał na ławeczce pod ścianą i rozmawiał z dziećmi literatów albo sarkał, jeśli zachowywały się nazbyt hałaśliwie.
Orzechosiu miał swój własny wyrobiony pogląd na literaturę i pisarzy. Jego zdaniem, im gorszy literat, tym wyżej mieszkał. O tych, co zajmowali piąte piętro, powątpiewał, czy w ogóle są pisarzami. Najlepsi i najzdolniejsi, najbardziej poważni to autorzy z parteru i pierwszego piętra. Mogłem się o tym przekonać na sobie samym. Przez czas jakiś mieszkałem na pierwszym piętrze. Wtedy Orzechosiu odnosił się do mnie z szacunkiem, zachowywał ów dystans, jaki przystoi wobec osób na świeczniku – słowem, dawał mi do zrozumienia, że jestem kimś i że on o tym bardzo dobrze wie. Kiedy jednak zamieniliśmy z kolegą mieszkania i przeniosłem się na czwarte piętro, Orzechoosiu począł przyglądać mi się z niedowierzaniem. Myślał sobie zapewne: „Kiedyś to był dobry literat, ale teraz widać się popsuł”. Nigdy nie mogłem dociec, na czym opierał te swoje sądy. Czyżby na owych starych przypowieściach o poetach mieszkających na poddaszu i przymierających głodem?
O wszystkich nas mawiał nieodmiennie: - Literaci to jak dzieci, tylko że jeszcze gorsze. – A w ogóle był zdania, że literatura schodzi na psy. Pogląd ten zdobywał nie na podstawie naszych książek, których, rzecz jasna, nigdy nie czytał, lecz na podstawie naszego zachowania się i sposobu bycia.
- Dawniej – mówił – to żaden literat nie przychodził do domu przed jedenastą. Dopiero jak zamknąłem bramę i położyłem się spać, raz po raz ktoś dzwonił. Nieraz to i o trzeciej nad ranem wracali, a poniektóry wcale w domu nie nocował. A dziś? Szkoda gadać. Już o dziesiątej każdy, panie, w bamboszach. Strasznie ci literaci sporządnieli. A jak się tam zdarzy czasami, że który wróci po jedenastej, to przeprasza i taki jakiś, jakby się wstydził. A czego się tu wstydzić? Jak on literat, to nie musi tak rychło wracać. Życie mu badać, na ludzi patrzyć, żeby ich potem dobrze opisać. Mnie tam, panie, nie chodzi o to, że jak niby późno wracają, to każdy za otwieranie bramy coś odpali. No pewnie, trochę się grosza uzbierało, bo literat człowiek hojny, choć nie każdy, ale przeważnie to tak. A jak który, nie przymierzając, na bańce, to dawał jeszcze więcej. Tylko, że, panie, fantazja ginie w narodzie. A jaki to literat, bez fantazji! Po mojemu – żaden.
Orzechosiu miewał dni, kiedy lubił mówić. Zwierzał się każdemu, kto mu się napatoczył. Już chciałeś odejść, bo ci spieszno było, a on szedł jeszcze za tobą, zagadywał, drogę zachodził. Dziś myślę sobie, że działo się to wtedy, gdy Orzechosiu był pod dobrą datą. A lubił sobie golnąć czasami. W sypialni koło kotłowni można było znaleźć niejedną ćwiartuchnę opróżnioną lub przygotowaną właśnie do likwidacji. Wpadał tam do niego ten i ów z niższych i wyższych Pieter. Bo jeśli o picie chodzi, traktował wszystkich jednakowo demokratycznie. Nie omieszkał, naturalnie, zauważyć, że dawniej lepiej bywało.
- Jakie tam teraz literaci, panie. Kiedy pan Broniewski tu mieszkał, to się piło. Pamiętam, było lato, gorąc jak sto diabłów, a tu pan Broniewski przez okno mnie przywołuje, bo na parterze mieszkał, i po czterdziestkę albo i pół litra posyła. A potem do izby prosi, rozebrany do rosołu wódkę nalewa i pić ze sobą każe. To się piło, czemu nie. Albo i pani Gojawiczyńska. Ile ja u niej wódki wypiłem! A jaką zagrychę umiała przyrządzić! Dobra była kobieta, a pisać musiała dobrze, bo taki, co pije, to i człowieka lepiej wyrozumie. A jak go lepiej wyrozumie, to i lepiej opisze. No nie?
Nie zaprzeczaliśmy. Przyznawaliśmy mu rację, nie podzielając jej, bo Orzechosiu nie uznawał sprzeciwu. Zresztą był już stary, dobiegał osiemdziesiątki. Ale do ostatnich niemal chwil pełnił swoją służbę. Czuł się odpowiedzialny za ten dom, za jego mieszkańców, zależał mu na dobrym imieniu. Nieraz myślałem sobie, co by to było, gdyby Orzechosiu napisał pamiętnik. Obrałem już nawet tytuł: Pamiętniki dozorcy. Niestety, nie było to możliwe. Bo choć Orzechosiu czytywał codziennie gazetę i rad wdawał się w rozmowy o polityce, był prawie niepiśmienny. Ledwie umiał się podpisać. Nie, nie zostawił po sobie pamiętników. Zostawił jedynie wspomnienia o sobie u tych, którzy go znali. Ale to nie to samo.
Kiedy zachorował, szczerześmy się zmartwili. Wiedzieliśmy, że drugiego takiego już nie będzie. Mamy teraz innego dozorcę, młodego, ale to, panie nie to co dawniej.
 
Z Antologii felietonistyki łódzkiej
Płatki sadzy
RES POLONA
Jan Koprowski - Pisarz, publicysta, krytyk literacki, tłumacz
Biografia
Felietony
Karykatury
Szkice literackie
Zdjęcia