ID-002206.doc
1997-MM-DD
Urodził się w polskiej Telewizji 01.05.1957 r. jako Wojciech Król i od pierwszych dni swojej obecności postanowił zostać królem. Królem kamery oczywiście. I udało się mu to dosyć wcześnie. Pierwsze jego realizacje w ramach "Teatru Popularnego" - wizytówki programowej łódzkiej telewizji - skupiały rzesze widzów w całej Polsce w poniedziałki i w piątki. Wojtka Króla odkryli
Jerzy Antczak i
Janusz Rzeszewski - dwaj reżyserzy łódzkiego ośrodka telewizyjnego, których nazwiska trwale wpisały się w historię polskiej telewizji.
Oczywiście każdy z nich odkrywał Wojtka dla siebie osobno.
Jerzy Antczak odkrył go dla teatru telewizji, zaś
Janusz Rzeszewski dla polskiej rozrywki telewizyjnej. Jestem przekonany, że bez ognistego talentu Wojtka Króla te i szereg innych znaczących nazwisk znaczyłoby mniej, łącznie z moim. Ponad 300 (tak! trzysta!!!) spektakli teatru telewizji z jego zdjęciami i drugie tyle realizacji zdjęć do programów rozrywkowych - to osiągnięcie, w które aż trudno uwierzyć.
Prof.
Jerzy Woźniak
ID-002207.doc
1997-MM-DD
Jak zdefiniować fenomen, jakim jest Wojciech Król? Za każdym razem, gdy spotykamy się na planie, a zrealizowaliśmy wspólnie ponad sto teatrów, zadziwia mnie Wojtek ogromnym zapałem. Jest już panem w więcej niż średnim wieku, a ten jego zapał jest młodzieńczy. Rozpoczyna pracę z entuzjazmem, rozgorączkowany, jak przed pierwszą randką. To podniecenie ogarnia go już w momencie, gdy dowiaduje się, że będzie robił teatr. Wtedy pojawia mu się w oku ten charakterystyczny błysk i już wiadomo, że będzie drążył temat do dna. Tu nie chodzi tylko o przeczytanie tekstu, on musi wiedzieć wszystko o autorze, o reżyserze, jeśli ma to być pierwsze zawodowe z nim zetknięcie, o pozostałych realizatorach, o aktorach. A zatem dzień po dniu przychodzić będzie z nowymi pomysłami.
Reżyserzy uwielbiają z nim pracować, bo Wojtek jest w całym tego słowa znaczeniu współtwórcą inscenizacji, a nie tylko autorem zdjęć. Nigdy się nie zdarzało, a rzadka to cecha wśród operatorów, by spotkał się z reżyserem tuż przed rozpoczęciem zdjęć. Nie zdarzyło się to nawet w dawnych czasach, gdy pracował na kamerach studyjnych i był jednym z trzech lub czterech operatorów widowiska.
Pierwsze ujęcie to dla Wojtka ważny moment. Mimo ogromnego i wspaniałego dorobku, dla niego każdy spektakl jest pierwszy. Stąd ten niepokój i drżenie serca, choć ręki - nigdy; stąd to nieme pytanie w oczach. Gdy jest dobrze, a przeważnie jest, Wojtkowi rosną skrzydła i ma minę kota, któremu udało się spić śmietankę.
Gdy jednak ktoś zapytał, co najbardziej fascynuje mnie w zjawisku, jakim jest Wojciech, krótko wymieniłabym umiejętność wręcz metafizycznego nawiązania kontaktu z aktorem. Wojtek zajrzy aktorowi w oczy, jakby zajrzał mu w duszę; jakby niewidzialna nić szła od niego, od jego kamery do aktora i z powrotem. Ulegają mu najwięksi, bo wiedzą, że ta pajęcza nić utkana jest z miłości. Wojtek jest czujny na każdy gest, każdą zmianę twarzy, rytmu tekstu, niczego nie przegapi; podeprze aktora, doda mu otuchy, a wszystko z ciepłym uśmiechem, bez zniecierpliwienia.
Król jest mistrzem precyzyjnego prowadzenia przy pomocy obrazu narracji, opowiadania kamerą. Wyczuł w sobie tę umiejętność już dawno, jeszcze gdy w realizacjach studyjnych starał się prowadzić jak najdłuższe ujęcia o bogatym ruchu wewnątrzkadrowym. Ujęcia te były coraz dłuższe aż objęły całe spektakle. Nic więc dziwnego, że gdy wprowadzono kamery ręczne , poczuł się jak ryba w wodzie.
Pierwszy w Polsce zrobił duży teatr przy pomocy ręcznej kamery z rejestracją na wozie transmisyjnym, pierwszy także zrealizował widowisko przy pomocy kamery z własnym zapisem. Dla tej "Zosi-Samosi" nastał prawdziwy raj.
Jestem pewna, że gdy pojawi się nowy sprzęt, a będzie się nadawał do widowisk artystycznych, Wojtek pierwszy go obłaskawi i jeszcze nie raz nas zadziwi.
Henryka Rumowska
ID-002208.doc
1997-MM-DD
Z Wojciechem Królem spotkałem się w latach sześćdziesiątych przy realizacji widowiska telewizyjnego pt.
Kolonia karna w reżyserii
Kazimierza Oracza. Spektakl był emitowany na żywo - grałem Komendanta.
Nie potrafiłem wtedy określić na czym polegała doskonałość pracy operatorskiej Wojciecha Króla - jednak intuicyjnie czułem, że jestem uczestnikiem dziwnego wydarzenia i improwizacji telewizyjnej na "kamerę i aktora", wykonywanej bezbłędnie i z zegarmistrzowską precyzją, w której aktor i kamera żyją wspólnym rytmem - zespalają się!
Brzmi to może teraz zbyt egzaltowanie, ale takie wrażenie odebrałem wtedy i pozostało ono we mnie do dziś, czego dowodem niech będzie słynna etiuda na jedną kamerę pt.
Pyłek w oku w reżyserii
Jerzego Wójcika.
Praca Wojciecha Króla została uwieczniona wielką nagrodą, ale nie to powinno być przesłanką do przekazywania pokoleniom młodych operatorów doświadczenia, wiedzy i niezwykłych umiejętności. Osobowość Króla zasługuje na to.
Bogusław Sochnacki
ID-002209.doc
1997-MM-DD
Wojciech Król współpracuje ze mną od 1974 roku. Był autorem i współautorem zdjęć do kilkunastu spektakli i widowisk telewizyjnych. Cechuje go, tak niezbędna w zawodzie świadomość zamierzonych celów, dyscyplina artystyczna oraz pełne poświęcenia zaangażowanie w podjętą realizację. Jest partnerem łączącym własną bogatą inicjatywę, inwencję twórczą z najbardziej skomplikowanymi założeniami reżyserskimi.
Tadeusz Junak
ID-002210.doc
1997-MM-DD
Pracuję z Wojtkiem ponad 30 lat i zapewniam, iż to, o co - jako dziennikarz - jestem spokojny, to warstwa obrazowa moich reportaży i tych krótkich relacji robionych w biegu, ale wymagających błyskawicznego refleksu, niezawodnego oka i ręki kiedy operator zostaje "sam na sam" z pożarem, krwią, nieszczęściem, katastrofą.
A przecież Wojciech Król to także znawca telewizyjnego studia: programy rozrywkowe, teatry, bloki publicystyczne. Zatem człowiek wszechstronny - prawdziwy "TV-Man", "fachura", ale z ambicjami artystycznymi i artystowskimi - co mu różne początkujące dziennikarskie płotki i rekiny zarzucały.
Dzieje Wojtka Króla w telewizji to jej historia, ale też współczesność i przyszłość. Jeżeli po tym, co tu przeżył chce mu się przeć do przodu - pomóżmy mu w tym. Bo drugiego takiego próżno ze świecą szukać po telewizyjnych zakamarkach i manowcach.
Wiesław Machejko
ID-002211.doc
1997-MM-DD
Smakosz dobrego aktorstwa. Powinna powstać praca doktorska pod takim tytułem!. Że jest bowiem mistrzem we wszystkim, co dotyczy "gry na kamerze" wiedzą wszyscy. Ale dla mnie najważniejszy był sposób, w jaki utrwala to, co najlepsze w pracy aktora. Jak bezbłędnie wybiera najwartościowsze, jak świetnie prezentuje nowe rozwiązania. Ginąca sztuka widowiska telewizyjnego ma w Wojtku twórczego przedstawiciela wszystkiego, co niegdyś stanowiło o sile tej dziedziny. Te cechy to fachowość, entuzjazm, wyobraźnia, inteligencja i umiejętność inspirowania innych na planie. Jego nieusuwalną wadą jest natomiast zdecydowanie większa koncentracja na ujęciach aktorek niż aktorów. Nobody's perfect.
Bogdan Hussakowski
ID-002212.doc
1997-MM-DD
Wojciech Król jest najlepszym operatorem polskiej telewizji. Skala jego możliwości wyrazowych przebiega od reporterskich notatek zdjęciowych po realizacje fabularne o najwyższym stopniu komplikacji technicznych i estetycznych.
Jego osobiste wrodzone cechy pozwalają z talentem interpretować zarówno mikroświaty, jak i rozległe zjawiska. Wszystko to Król realizuje z niesłabnącym temperamentem. Posiada talent najrzadszy w telewizji - umiejętność samodzielnego prowadzenia, opowiadania swoją kamerą.
Stąd rytmika, operowanie zmiennymi planami i nieustępliwość w łączeniu treści ujęć czynią z niego artystę najwyższego lotu.
Zabiegałem, zabiegam i będę zabiegać o możliwość współpracy z tym 150-kilogramowym potworem, który jedną, niezajętą kamerą ręką potrafi strzepnąć tuzin głów zasłaniających mu właśnie widok chmur, a który jednocześnie z naiwną tkliwością karmiącej matki nachyla się ze swoją kamerą nad każdą krzywdą, o której w zadumie opowiada. Jest Królem.
Grzegorz Królikiewicz
ID-002213.doc
1997-MM-DD
...Chciałbym jeszcze wspomnieć czasy Teatru Popularnego w łódzkiej TV. Pracowałem tam ze znakomitymi ludźmi, m.in. z jednym z najlepszych operatorów świata - z Wojtkiem Królem. Warto zachować tamte czasy łódzkiego wspaniałego teatru telewizji ...
(z wywiadu udzielonego
Renacie Sas, "Express Ilustrowany", 1996 r.)
Jerzy Antczak
ID-002214.doc
1997-MM-DD
Dziecko dostało swoją zabawkę. Tak od kilkudziesięciu lat widzę Wojciecha Króla z kamerą w ręku. Zabawa, która jest czymś najpoważniejszym w życiu mężczyzny. Radość i spontaniczność. Pewien rodzaj zaskoczenia i zdziwienia w oku kamery ciągle odkrywającej świat. Zachować to po tylu latach pracy, przy całej wiedzy i doświadczeniu, po kilometrach taśmy i górach kaset. Ustrzec się tej przerażającej rutyny, w jaką nieuchronnie wpędza telewizja.
Narkotyczne napięcie udzielało się wszystkim. A jeśli jeszcze zdarzyła się jakaś przygoda, wpadka, coś trzeba było ratować - wtedy Król był w swoim żywiole. Rzucał przez interkom: przejmuję ujęcie - i długo nie dało się go wypędzić z wizji. Był mistrzem improwizacji i jak pies myśliwski - obdarzony "węchem na aktora". Szedł za nim, jego emocjami, nastrojem i znajdował się tam, skąd widać było najlepiej. Kiedyś rejestrowaliśmy w gdańskim ratuszu
Wilki. Przykucnąłem za jego plecami i szepcę: Wojtek, bliżej, bliżej… Król nie reaguje. Powtarzam moje naleganie parokrotnie, ale bez skutku. Wreszcie zniecierpliwiony Król odwraca się do mnie: "Jak będę miał powód, to będę bliżej". Była to dla mnie wielka nauka zapamiętana na lata - nie chodzi o to, żeby realizować ustalone kadry, trzeba mieć do tego powód.
Praca na wiele kamer, czy na jedną, długie czy krótkie ujęcie - to przecież kwestie techniczne. Czy warto podnosić je do rangi problemu? Telewizja - a może bliżej - teatr telewizji wciąż szuka swojego języka. To zaczęło się kilkadziesiąt lat temu w Łodzi. Wiąże się z nazwiskiem Jerzego Antczaka. Wojciech Król był przy tym od początku i niewątpliwie pracując z kamerą ciągle szuka odpowiedzi na te pytania: czym ten język różni się od języka teatru, czy filmu. Teatr telewizji - to bliskość aktora, jego fizyczna obecność, bezpośredni kontakt z jego osobowością, emocjami. Oko kamery nie kreuje tu własnego świata, ono nas właśnie zbliża do aktora, pokonuje granicę kineskopu - wprowadza w nasz dom. Ta zabawka w ręku Króla jest jak wyciągnięta ręka - zapraszająca, dokonująca tego wprowadzenia.
Jan Maciejowski
ID-002215.doc
1997-MM-DD
Ten fenomen polega na jedynym swojego rodzaju słuchu teatralnym, który z całej przestrzeni, zwanej teatrem potrafi wyłuskać jego istotę, zdynamizować akcję, wprowadzić napięcie, nagłą zmianę przez użycie odpowiedniego chwytu.
Wojtek Król to natura renesansowa, zachłanna na pracę i pomysły, ale również pokorna, gdyż czuje, że puszczona w ruch machina teatru może mieć upragniony przez niego wymiar totalny.
Absolutnie imponująca jest w nim rzadka umiejętność opowiadania obrazem skondensowanego czasu fabuły. Wszyscy wiemy, że kocha swoich bohaterów i ich losy, ale myślę, że jeszcze mocniej - zmysłowo i psychicznie - uwielbia konflikt, będący siłą napędową każdego dramatu. I bez względu na konsekwencje porusza się w tym świecie z absolutną wirtuozerią.
Telewizyjne przedstawienie teatralne to dla Wojciecha Króla oczywista kompozycja wielu tworzyw, wśród których udział kamery winien być traktowany na równi z aktorem, dźwiękiem, ruchem, wizją inscenizacyjną.
Zasługi Wojtka Króla dla teatru telewizji prowokują do głębszej refleksji na temat sztuki operatorskiej, sztuki wpływającej na ostateczny kształt telewizyjnego dzieła teatralnego.
Krystyna Piaseczna
ID-002216.doc
1997-MM-DD
Z Wojciechem Królem spotkałem się przed wielu laty przy realizacji
Tego nieznajomego Jerzego Krzysztonia w Łódzkim Ośrodku Telewizyjnym. Już wówczas pełnił wiodącą w spektaklu rolę "kamery nr 1". Jego dynamika i twórcze podejście inspirowały nie tylko mnie, ale realizatora telewizyjnego i cały zespół.
Gdy rozpocząłem pracę nad
Gościną Pascandiego, pragnąłem by właśnie Król odpowiadał za zdjęcia i światło. Nie tylko zgodził się, ale na wiele miesięcy przed zapisem pracował ze mną twórczo nad wizją spektaklu. Jego wyobraźnia uruchomiła we mnie inne, nowe, pełniejsze spojrzenie na tekst, miała wpływ na obsadę aktorską i w pełnej zrozumienia współpracy pozwoliła zrealizować ten utwór nie tylko pogłębiając treściowo, ale zapewniając sugestywny wyraz formalno - plastyczny, tak ważny przy dialogowym materiale. Mogę z całą odpowiedzialnością uznać, że zainscenizował on reżyserowany przeze mnie tekst.
Marek Okopiński
ID-002217.doc
1997-MM-DD
Jest artystą obrazu o niepowtarzalnej wrażliwości - jest "Królem kamery". Minęło właśnie czterdzieści lat jego wspaniałych artystycznych zmagań z materią, która nazywa się obrazowaniem sztuki. O tym talencie operatorskim z uznaniem wypowiadają się najwybitniejsi reżyserzy telewizyjni i filmowi. Jest niewątpliwie fenomenem artystycznym polskiej telewizji. Nie ma w kraju autora zdjęć o tak niezwykłym dorobku - ponad 300 spektakli i filmów telewizyjnych!
Jego wrażliwość, "artystyczna agresja" połączona z delikatną psychiczną umiejętnością "wkradania się" w duszę aktora zyskały mu zawodową i prywatną przyjaźń wielu z nich.
Telewizja Polska, dzięki takim ludziom jak Wojciech Król, ma wielkie szanse skupić przy ekranach grono smakoszy dobrej sztuki.
Prof.
Jerzy Woźniak
ID-002666.doc
2010-05-DD
Kochany Wojtku
Ponieważ w Kosmosie nie ma odległości ani czasu wierzę więc, że gdy ktoś będzie czytał te słowa będę na deptaku z Wami, aby pochylić przed Tobą mój siwy łeb!
Miałem to wielkie szczęście być z Tobą Wojtku od pierwszych dni mojej pracy w Telewizji Łódzkiej "na żywo"! Od roku 1958 do 1963 towarzyszyłeś mi nieustannie w moich pracach, wzbogacając je swoim talentem.
Pisać o sztuce Wojciecha Króla byłoby nietaktem. Jesteś bowiem zjawiskiem niepowtarzalnym. GENIUSZEM SZTUKI OPERATORSKIEJ jaki się rodzi raz na miliony. Twoje zespolenie się z aktorem, zaglądanie do jego duszy, oddychanie rytmem jego serca, jest niepowtarzalne.
WOJCIECH KRÓL WSPANIAŁY!!!!!
Czerpałem z Twoich darów jak ze źródła obfitości! Dawałeś mi nie tylko swoją wielka sztukę, ale ponad wszystko poczucie bezpieczeństwa.
A teraz, chciałbym przywołać coś, co może się wydać niewiarygodne, ale prawdziwe, by kamerą ważącą 300 kilogramow dokonać 40 minutowego longu w czasie przedstawienia Himmelkommando. Ten Twój finezyjny ruch kamery. Jak penetrowałeś wnętrze. Przechodziłeś mistrzowsko od detalu do planów szerokich.
To co robiłeś Wojtku jest nie do wiary!!!
I kiedy dzisiaj słyszy się o odkryciach, jakie to nowe! Wspaniałe! Wielkie!! Chce mi się śmiać! Bo Ty to wszystko robiłes pół wieku temu. Szukałeś formy jaka jest nieodzowna do przekazania zamysłu reżysera.
I w Himmelkommando, ten właśnie long, trwający tak długo, był znakiem tego czasu w jakim tworzyliśmy!
Myślę, że wszystko razem z tym longiem istnieje gdzieś w Kosmosie. A ponieważ w naturze nic nie ginie, chce wierzyć, że może kiedyś człowiek, który wynalazł już tyle świństw służących do zabijania drugiego, wynajdzie aparaturę, która odtworzy te wszystkie dzieła, które poszły w chmury.
Oczywiście ktoś może dzisiaj powiedzieć:
"A może to była ILUZJA?"
Tak Kochany! Sztuka jest ILUZJĄ...!
I jakie to piękne, że dzięki tej ILUZJI przeżyliśmy tyle pięknych chwil, za które Ci dziękuję!!!
Twój Jurek Antczak
Los Angeles