Anioł, diabeł, estrada i sport
„Ludzie chcą się bawić” – to zdanie usłyszałam wiele razy od organizatorów rozrywki, od wykonawców. Finał: estradowe programy cieszą się powodzeniem, są kupowane, a w kolejne „trasy” ruszają wciąż ekipy montowane doraźnie, na użytek chwili czy sezonu. A więc: piosenkarz, ktoś umiejący przedstawić dowcipny tekst pozwalający się ludziom „odśmiać”, trochę tańca, ewentualnie iluzjonista – słowem, składanka pod muzyczkę, robiona z myślą o handlowej a nie artystycznej sferze działania. Takie programy, jak twierdzą wytrawni w pokonywaniu „tras”, cieszą się większym powodzeniem niż gwiazda. Zresztą jak to właściwie jest z tymi gwiazdami – są, czy ich nie ma? W gronie estradowych wyjadaczy padają nazwiska:
Sośnicka,
Prońko,
Banaszak… Zresztą przykład występów tej ostatnie, znakomitej przecież artystki, której recital poprzedził występ zagranicznej grupy rockowej w Hali Sportowej, potwierdza ten fakt: publiczność nie kupuje dziś wieczoru z jedną artystką (Reakcji na propozycje rockowe nie przywołujemy tu, albowiem zespoły mnożące się i dzielące, nazbyt szybko znikające z horyzontu estrady – mają swoją publiczność).
Ale choć estradowe programy cieszą się zainteresowaniem, estradowe przedsiębiorstwa rzadko dziś je przygotowują, eksploatując to, co powstało dawniej, „za stare pieniądze”, albo składając w jedną całość (zwaną programem artystycznym) to, co mają i co jeszcze da się poskładać. Nowe programy są po prostu arcykosztowne, a instytucja musi przede wszystkim zarabiać. W konsekwencji inwestowanie w nowy program należy dziś do rzadkości. I tak Estrada Łódzka zrealizuje właśnie pierwszy w tym roku. Jak więc nie zajrzeć na scenę? We wrześniu planowana jest premiera a później – oby się dobrze sprzedawał i podobał widzom. Na program ten złoży się ponad 20 nowych piosenek i utworów muzycznych przeplecionych – musicalowym wzorem – maleńkimi dialogami. Jest to pomysł na coś, co nazwać by należało fabułą, będzie oprawa choreograficzna (zajmie się nią
Kazimierz Wrzosek), reżyser dołoży swoje uwagi, ale na razie od rana do wieczora w sali klubu Estrady „Test” 6-osobowy zespół muzyczny pod kierunkiem
Jerzego Króla stara się sprostać wymaganiom wykonawców.
A niełatwo zadowolić
Katarzynę Sobczyk – o czym mogłam się przekonać obserwując próbę. Jest żywiołowa, impulsywna, wie czego oczekiwać od brzmienia każdego z instrumentów. Z każdej piosenki, jak niegdyś np. z „Małego księcia”, wyłania się jakaś opowieść, zdarzenie przedstawione tak, że widz nie traci ani jednego słowa tekstu. Pani Kataryna jest wyraźnie w dobrej formie. Szczupła, krótko ostrzyżona, prezentuje się na scenie tak, jak w czasie gdy oglądaliśmy ją za sprawą telewizji niemal codziennie. Piosenki z tego programu mają znajomy ton tamtych, z lat 60. Można sądzić, że to dobrze, albowiem znów rytmy sprzed 20 lat znajdują zwolenników.
Lucyna Owsińska, której głos nie bez przyczyny usłyszano i nagradzano już wtedy, gdy śpiewała w zespole „Pro-Contra”, zasługuje na uwagę tych lubiących piosenki liryczne i tych godzących się wyłącznie na młodzieżowe rytmy. Ma w sobie udzielający się słuchaczom spokój, pewność w przekazywaniu każdego dźwięku.
W otoczeniu obu pań w programie występować będzie
Józef a raczej Janusz (bo uznano, że na estradzie to imię będzie lepsze). Młody piosenkarz, kompozytor, autor tekstów świetnie tańczący – zaprezentuje się w każdej z tych ról. Od czasu gdy
Gabara był solistą zespołu „Tropicale Thaiti Granda Banda” upłynęło parę lat… Ale zostawmy wątek o tym, jak dba się o talenty młodych i korzystając z chwilowej przerwy pomówmy o programie z jego wykonawcami.
- Obie z Lucyną zgłosiłyśmy się do Estrady Łódzkiej deklarując chęć przygotowania programu – mówi
Katarzyna Sobczyk. - Nasza koncepcja nie była nazbyt sprecyzowana.
- Chciałyśmy – dodaje
Lucyna Owsińska – aby w programie wystąpił ktoś uniwersalny, umiejący nie tylko śpiewać. Chciałyśmy przede wszystkim znaleźć grono ludzi gotowych poświęcić czas na przygotowanie programu, a nie składanki montowanej „od ręki” na okoliczność koncertów.
- Potem było dużo różnych pomysłów – wyjaśnia pani
Kasia – ale brakowało piosenki-klamry. Przyniósł ją
Janusz Gabara. Piosenka nazywa się „Diabeł i anioł” – jej treść będzie rodzajem scenariusza. I żeby była jasność, ustaliliśmy przekornie, że owym diabłem będzie Lucyna, ja zaś aniołem. Janusz znów stanie się tym osaczonym, nie umiejącym wybrać między dwiema dziewczynami. Tytuł programu ułożył się sam:
Diabeł, anioł i on.
Słyszałam tę piosenkę – to może być przebój. Program się rodzi, ale sięgnijmy do wspomnień. Który okres z życia artystycznego chciałoby się powtórzyć?
- Mam szczególny sentyment do tego co przeżyłam na estradzie w latach 1964/1966, do „Małego księcia”, „Nie wiem, sama nie wiem”, „Trzynastego”… Ale trzeba iść do przodu. Po odejściu z „Czerwono-Czarnych” różnie bywało. Nigdy jednak nie myślałam, żeby się poddać, rzucić estradę. Teraz kiedy śpiewam nowe piosenki, a publiczność domaga się: „Kasiu”, „Trzynastego” albo „Księcia” – oczywiście sprawia mi to radość.
Lucyna Owsińska zastrzega się: - Nie chciałabym niczego ze swojej drogi powtórzyć, choć szkołą życia artystycznego była dla mnie „Pro-Contra”. Przychodzi jednak moment, gdy chce się pracować na własne konto. Prawie pół roku obiecywałam sobie codziennie: dziś już powiem, że odchodzę z zespołu. Przyjemnych chwil było sporo, tych trudnych też niemało. Wspomnę tylko Międzynarodowe Spotkania Wokalistów Jazzowych w 1972 roku, gdzie występował nasz zespół, a wyróżniono tylko mnie.
Nasza rozmowa w przewie miała jeszcze wiele wątków, było w niej i o tym, że artyście trudno pełnić rolę szefa przedsiębiorstwa, jakim musi on być sam dla siebie, o zdobywaniu tekstów i muzyki, szans koncertowania. O roli kierownika zespołu, od którego operatywności i odpowiedzialności zależą szanse artysty. O sposobach estradowego ubierania się – dawniej przedsiębiorstwa estradowe zajmowały się i tą sprawą.
O ambicjach wykonawców, którzy mogą przeżyć życie mając kilka piosenek w repertuarze, włączając się tylko w kolejne „trasy” przygotowane przez jakiegoś estradowego handlowca nie tracąc czasu na nowe. Rozmawialiśmy o czasie po koncertach spędzonym w małych, marnych często hotelikach, o stresach ludzi żyjących w drodze, w kółko rozpamiętujących dawne często pozorne sukcesy, szukających odtrutki na splin. /…/
Renata Sas
„Express Ilustrowany’’