Całe życie z telewizją
Z.H.: Przepracował pan 42 lata w Oddziale Łódzkim Telewizji Polskiej S.A. i choć jest pan na emeryturze, nadal realizuje programy obecnej telewizyjnej Trójki. Do telewizji trafił pan w wieku 18 lat w charakterze montażysty dźwięku, a został jednym z najlepszych realizatorów dźwięku.
W.R.: Był to luty 1959 rok. Przyszedłem do telewizji, która była marzeniem wielu młodych ludzi. Rozpoczynając pracę nie wiedziałem, że TV tak mnie zafascynuje, że jej poświęcę całe swoje zawodowe życie. Może sprawiło to spotkanie z wybitnymi osobowościami artystycznymi? A takimi dla mnie byli:
Kucharski,
Sobociński,
Mroziuk,
Rutowicz,
Grzelczak,
Wysocki oraz
Antczak,
Kanicki,
Rzeszewski,
Worontkiewicz,
Łopalewski. Patrzyłem na nich z podziwem. Moją zawodową przygodę rozpocząłem od wizyty w wydziale technicznym łódzkiej TV, gdzie otrzymałem… biały fartuch, „szermiercze” pantofle i… berecik, ale to nie tylko ja, a więc może sobie pani wyobrazić jak wyglądaliśmy. Realizowaliśmy programy „na żywo”. Według mnie zapis nigdy nie odda atmosfery realizowanych w tamtych latach teatrów telewizyjnych, programów publicystycznych, Łódzkich Wiadomości Dnia. A wszystko to nadawaliśmy ze studia, które do dziś istnieje, działa. Tyle, że bez tych naszych programów.
Pamiętam, że próby odbywały się bardzo często nocami, gdyż wtedy aktorzy dysponowali wolnym czasem. Realizowaliśmy wiele programów artystycznych, ale były one zawsze przygotowane profesjonalnie. Mieliśmy przy tym poczucie odpowiedzialności, świadomość, że na antenie nikt nie może się pomylić: ani realizator wizji, ani dźwięku czy światła, operatorzy kamer, rekwizytorzy, obsługa planu. Duża odpowiedzialność spoczywała w rękach inspicjenta. Praca dawała nam wszystkim wielkie zadowolenie. Była naszym życiem, niejednokrotnie kosztem życia prywatnego, a wiem coś o tym, bo sam wychowywałem syna, z którego teraz jestem dumny. To były wspaniałe czasy, nie tylko dla nas, ale dla łódzkiej telewizji, dla naszych widzów.
Z.H.: Czy was to nie stresowało, czy nie paraliżowało przed rozpoczęciem programu…
W.R. Przed planszą TELEWIZJA ŁÓDŹ wszyscy zapominaliśmy o bólach głowy, o kłopotach domowych, o wszystkim, co nie było praca. Nie czuło się nic poza tym, że „wchodzimy” na antenę lokalną, a bardzo często również i ogólnopolską. Od osób, które wspomniałem, uczyłem się wówczas zawodu i szacunku do niego.
Z.H.: Pracował pan przy realizacji blisko dwustu spektakli teatru telewizji. Jakie wspomnienia zachował pan z pracy nad nimi?
W.R.: Dużo można by opowiadać, choćby
Pojedynek w reżyserii
Tadeusza Junaka. Podczas realizacji tego przedstawienia, z „wyjściem” w plener, niejednokrotnie łamaliśmy przepisy bezpieczeństwa, ale z rozsądkiem.*
Wszystko jednak w imię sztuki. Nie żarty, to prawda. Inny Teatr TV -
Patron dla bocznej ulicy w reżyserii
Tadeusza Worontkiewicza.**
Wtedy nie było takiego sprzętu, jakim dysponuje dzisiejsza TVP, ale… udało się. A było tak. Na samochodzie z platformą umieszczony został samochód osobowy z aktorami i zainstalowana barierka, by bezpiecznie mógł się czuć operator
Wojtek Król, z kamerą na ramieniu, a nie na statywie. Za nim kable, kable i jeszcze raz kable… Przepraszam, zapomniałem, za Wojtkiem jechał jeszcze agregat, który mógłby zakłócać moje nagrania.***
Z.H.: A dzisiaj? Wspaniałe wyposażenie techniczne. Ekipa łódzkiej telewizji, która niegdyś zapraszana była do realizacji, m.in.
Banków miast, transmisji z różnych festiwali, na słynne niegdyś
Turnieje miast Mariusza Waltera. Natomiast obecnie do Łodzi na święto miasta przyjeżdża ekipa warszawska. Czyżby u nas zabrakło fachowców?
W.R.: Może teraz jesteśmy mniej sprawni jako ośrodek terenowy. Kiedyś nas „zasilała” Warszawa, ale tylko zasilała wozami transmisyjnymi. Pamięta pani telewizyjny cykl
Polska pieśń żołnierska, realizowany za czasów nieocenionego dyrektora
Michała Walczaka?
Z.H.: Pracowałam z panem przy wielu wielkich programach artystycznych. Ma pan rację. Przyjeżdżały do Łodzi wozy transmisyjne z Warszawy, bo Łódź nie miała odpowiedniego sprzętu aby ten cykl można było zrealizować w plenerze, w ogóle nie korzystając ze studia.
Chcieliśmy pracować coraz lepiej, udowodnić, że wśród nas są zawodowcy, których stać na wiele.
W.R.: Teraz Warszawa „zasila” nas nie tylko wozami transmisyjnymi, ale i całą ekipą realizatorów. To smutne. Czyżby w łódzkiej telewizji zabrakło profesjonalistów, pasjonatów, którymi chodzi nie tylko o „kasę”? To pytanie jest oczywiście retoryczne. Fachowcy przecież są, tylko chyba niezauważani przez Warszawę. Wracając jednak do wspomnień. Gdzie są takie programy, jak
Nie taki diabeł straszny Henryka Czyża i
Stanisława Gerstenkorna, które przybliżały widzom muzykę poważną, Teatry TV,
Śpiewki stare, ale jare,
Dobry wieczór – tu Łódź - program realizowany z Teatru Wielkiego. Gdzie ta dawna Telewizja Łódź?
Z.H.: Dziękuję za rozmowę.
Z
Wacławem Romańskim, realizatorem dźwięku w Oddziale Łódzkim Telewizji Polskiej S.A., rozmawiała
Zdzisława Hausner
„Trybuna Łódzka”
Wywiad powyższy nie był autoryzowany. Dlatego czuję się w obowiązku sprostować niektóre informacje.
* Zdjęcia kręciliśmy nad jeziorem. Nie mieliśmy bezprzewodowych kamer i mikrofonów. Sceny rozgrywały się w płynącej po jeziorze łódce. Kable kamerowe i mikrofonowe oraz zasilania podłączone były do stojącego na brzegu wozu transmisyjnego, w którym znajdowały się urządzenia rejestrujące obraz i dźwięk. Kręcenie tych scen było bardzo niebezpieczne. Pragnę zaznaczyć, że nikt nas nie zmuszał do podejmowania ryzyka, jakim była praca w opisanych warunkach. Wszyscy uważaliśmy, że dobro programu jest sprawą nadrzędną. Od tego czasu minęło ponad 30 lat, technika telewizyjna poszła bardzo do przodu i tego typu sceny kręci się w prosty i bezpieczny sposób. Jestem dumny, że brałem udział w rozwoju telewizji.
** Cytowany Teatr TV
Patron dla bocznej ulicy (realizacja w roku 1974 r.) w reżyserii
Tadeusza Worontkiewicza był pierwszym widowiskiem realizowanym w plenerze przy użyciu wozu reportażowego kamerą ręczną podłączoną do wozu kablem. Operatorem kamery był
Wiesław Zielenow.
*** Opis sceny kręconej z udziałem samochodu i agregatu prądotwórczego dotyczy teatru TV (realizacja rok później – 1975) pt.
Objazd również w reżyserii
Tadeusza Worontkiewicza. W tym spektaklu operatorem był
Wojciech Król. Opis sceny dokonany przez autorkę wywiadu jest niepełny. Pozwolę sobie więc uzupełnić go. Otóż na samochodzie z platformą stał samochód osobowy z dwójką aktorów prowadzących dialog. Na platformie był operator zabezpieczony wbudowanymi barierkami i poruszał się wokół samochodu. Za tym samochodem jechał wóz telewizyjny z magnetowidem, a na końcu całej kawalkady – elektrownia, tj. agregat prądotwórczy. Wszystkie elementy połączone były kablami wizyjnymi i mikrofonowymi. Nie było bowiem wówczas mikrofonów bezprzewodowych. Należy pamiętać, że zdjęcia realizowane były z dźwiękiem stuprocentowym, co znaczy, że dialog aktorski i wszystkie efekty „szły” na antenę.
Kawalkada poruszała się ze względów bezpieczeństwa z ograniczoną szybkością. Na wyznaczonej dla naszych pojazdów trasie odbywał się normalny ruch drogowy. I tak np. wyprzedzali nas turyści – rowerzyści. Musieliśmy więc wielokrotnie robić duble, żeby „oczyścić” plan i żeby widz mógł zobaczyć realistyczne zdjęcia.
Wacław Romański