Henryka Rumowska
publicysta, redaktor TV
Reportaż
 
Reportaże prasowe
 
 
 
 
 
 
ID-002417.doc
 
1964-10-12
85 dni w Republice Południowej Afryki
„Tylko dla białych”
(Korespondencja własna)
 
Nareszcie po długich oczekiwaniach i perypetiach jadę do Republiki Południowo-Afrykańskiej. Opuszczam Warszawę o 8 rano na pokładzie samolotu PLL „LOT” i o jedenastej z minutami jestem w Rzymie. Jest gorąco i parno, pochłaniam niezliczone porcje lodów i obserwuję ludzi. (O architekturze Rzymu napisano tomy – daruję więc sobie ten temat).
Uwagę przyjezdnego zwraca wiele pięknych kobiet, wszystkie w pończochach mimo wysokiej temperatury. Panowie w płóciennych, bardzo ładnych garniturach. Ale z satysfakcją stwierdzam, że w toalecie w porcie lotniczym nie pali się światło i że ekspedienci nie wydają dokładnie reszty, są za to bardzo mili. O północy wsiadam do angielskiego samolotu, którym lecę do Johannesburga.
 
Z lewej strony Kilimandżaro
 
18.VI. 4.35 – lądujemy w Chartumie i po raz pierwszy staję stopą na afrykańskim lądzie, podziwiając piękny wschód słońca.
Po trzech godzinach dalszego lotu pilot zawiadamia, że za chwilę z lewej strony miniemy Kilimandżaro. W samolocie, w którym jest chyba wielu czytelników Hemingwaya – ogromne poruszenie. Wszyscy wypatrują przez okienka, ale niewiele można zobaczyć. Wrzenie ustępuje dopiero w Nairobi, gdzie rozgorączkowani turyści, gdyż oni stanowią większość pasażerów, zwracają swe zainteresowanie w kierunku pięknych wyrobów ze skóry. To już coś naprawdę egzotycznego – skóry rzadkich zwierząt przerobione na torby, paski, portfele i pantofle nęcą niecodziennością, ale straszą wysokimi cenami.
 
Do Salisbury przylatujemy w południe i ze zdziwieniem dowiadujemy się, że w Afryce Południowej, po raz pierwszy od wielu lat, spadł… śnieg i w związku z tym nie można kontynuować lotu. Po godzinnym zamieszaniu jedziemy do hotelu, stewardesy wracają ponoć do Londynu, a my jutro polecimy innym samolotem dalej. Jemy z apetytem doskonały obiad, gdy dowiadujemy się, że wracamy, bo jednak jedziemy dziś. Jakże swojski wydał mi się ten turystyczny bałagan. Z okien autobusu oglądamy piękne i nowoczesne miasto. Na lotnisku witamy te same stewardesy i po chwili odlatujemy, by o zmroku znaleźć się w Johannesburgu – zimnym i wilgotnym.
 
Na przystanku drugiej klasy
 
19.VI. Johannesburg to miasto, które nie ma w zasadzie czym się pochwalić. Założone w 1886 roku nie posiada starej ładnej architektury a i nowoczesnością „dechu nie zapiera”. Posiada za to przeszło milion mieszkańców i zastraszającą ilość samochodów, jeśli wziąć pod uwagę, że każdy jeździ jak chce, a ten lepszy kto ma szybszy pojazd.
 
Z doświadczeń pierwszego dnia trzeba zanotować Afrykanów otwierających drzwi w dużych magazynach. Gdy spytałam o to znajomych powiedzieli mi, że biali są tu za wygodni, by otworzyć sobie samemu drzwi i dodano: „gdy biały chce tu popełnić samobójstwo, każe Murzynowi by go zastrzelił.
 
26. VI. Jestem tu już tydzień i powoli zdaję sobie sprawę na czym opiera się Republika Południowej Afryki. Jest to bez przesady kraj białych milionerów i czarnych biedaków. Biali stanowiący jedną czwartą ludności żyją w bogactwie a nawet przepychu. Zagarniają 65 proc. Dochodu narodowego. W rodzinie gdzie są dwie dorosłe osoby znajdują się dwa samochody, często i więcej. Niewielu białych musi korzystać z komunikacji autobusowej, pasażerowie – to w większości młodzież jadąca do szkół. Autobusy I klasy, te dla białych jeżdżą więc prawie puste. Jednocześnie czarni czekają godzinami na przystanku drugiej klasy na drugiej klasy autobus. Autokary te kursują rzadko, jest ich mało i często nie można do nich wejść.
Ale Afrykańczycy nie klną, nie tracą dobrego humoru. Tańcami i śpiewem urozmaicają sobie czas oczekiwania. Potrafią jednak być stanowczy. Opowiadano mi o strajku komunikacyjnym. Gdy władze chciały podnieść ceny za bilety autobusowe dla czarnych, ci postanowili nie korzystać z komunikacji. Przez wiele dni gromady Afrykanów szły pieszo do miasta. Mimo tego, że środkiem szosy jeździły puste autobusy, nikt do nich nie wsiadał. Murzyni wygrali – cen biletów nie podniesiono.
 
Głodni i syci
 
27. VI. Gdy spytałam, dlaczego zamykają tu tak wcześnie wszystkie sklepy, odpowiedziano mi, że czarni nie mogą być ekspedientami, a chętnych do tego zawodu wśród białych jest za mało. Sklep jest więc jedynym miejscem gdzie biali obsługują czarnych. Pieniądz nie śmierdzi – dobry i od czarnych. Stanowią oni przecież 75% ludności, nie można zrezygnować z takiej rzeszy klientów. Nie wolno za to czarnym przychodzić do restauracji, teatru czy kina – na biletach by nie było wątpliwości, jest napisane „Tylko dla białych”. Afrykanie mają swoje taksówki, oczywiście drugiej klasy, swoich lekarzy, szpitale i pogotowie. Apartheid wkroczył nawet do publicznych szaletów, są oddzielne dla białych i oddzielne dla czarnych.
 
28. VI. Ogromne porcje w restauracjach i domach. Nawet mężczyzna z dużym apetytem nie jest w stanie tego zjeść. Połowę jedzenia wyrzuca się. A jednocześnie miliony czarnych dzieci nie mają co jeść, około 50 proc. Jest niedożywionych, wiele umiera z głodu. Na ulicach tłumy czarnych dzieci żebrzą o kilka centów na kawałek chleba. Jest to naprawdę przerażający i przytłaczający widok – małe Murzyniątka siedzące na trotuarach, trzęsące się z zimna w lichym odzieniu z wyciągniętymi błagalnie rękoma. Mało kto zwraca na to uwagę.
 
Henryka Rumowska
„Głos Robotniczy”
 
 
 
 
 
 
ID-002418.doc
 
1964-10-15
W mieście nie wolno im mieszkać
(Korespondencja własna)
 
28. VI. Dziś przejeżdżałam koło szkoły, gdy kończyły się lekcje. Przez chwilę wydawało mi się, że jestem na dworcu. Dzieci chodzą do szkoły z walizkami. To prawda, że noszą w nich rakiety tenisowe, pantofle gimnastyczne i buty do piłki nożnej, ale mimo to w walizach jest pełno wolnego miejsca. Nie mają wiele książek i uczą się również niewiele. Porównując poziom szkół afrykańskich z naszymi miałam wrażenie, że jest on odwrotnie proporcjonalny do tych walizek.
Dzieci kończące szkołę podstawową nie wiedzą co to jest fizyka i chemia, zarys biologii i historii jest minimalny, geografii również. Główny nacisk w szkołach kładzie się na bohaterską przeszłość Burów. Podobnie wygląda program nauczania w gimnazjach. Mówię, oczywiście, o szkołach państwowych. Jest trochę szkół prywatnych o dużo wyższym poziomie. Koła postępowe starają się wszelkimi sposobami utrzymać przy życiu te szkoły. Nie jest to proste, ani od strony finansowej (postępowe szkoły prywatne państwo pozbawia dotacji, utrzymują się one z prywatnych składek), ani politycznej. Ale utrzymanie tych szkół jest istotne dla przyszłości Afryki, tu młodzi dowiadują się, że czarny jest nie tylko po to by czyścił im buty.
 
30. VI. Powszechnie stosowaną metodą represji w stosunku do ludzi postępowych jest odbieranie im paszportów.. Bez paszportu nie można wyjechać za granicę i wrócić z powrotem. Wprawdzie rząd daje tym ludziom dokument pozwalający jednorazowo przekroczyć granicę i opuścić Republikę Południowej Afryki, nie korzystają oni jednak z tej formy, z wielu powodów – jedno dlatego, że mają tu rodziny, inni nie chcą zostawiać rozpoczętej pracy, a jeszcze inni w imię protestu.
 
W murzyńskim miasteczku
 
2. VII. W Johannesburgu, z wyjątkiem służby, Afrykanie nie mogą mieszkać. Zbudowano dla nich kilkanaście kilometrów od miasta specjalne miasteczka. Dziś byłam w jednym z nich – w południowo-zachodnim. Pojechaliśmy, oczywiście z przewodnikiem, po uprzednim otrzymaniu pozwolenia. Samemu nie wolno do tych miasteczek jeździć. Jak się okazuje zwolennicy separacji są również z drugiej strony.
 
W południowo-zachodnim miasteczku mieszka 55600 Afrykanów. Budowę domów rozpoczęto w 1958 roku. Jest to miasteczko pokazowe, są tu więc przedszkola i szkoły, oczywiście w znikomej ilości, 35% domów ma światło, wszystkie wodę, jest wewnętrzna komunikacja. Przewodnik sam przyznaje, że w innych tak nie jest. Wchodzimy do przedszkola, tu nasz cicerone jest z pewnością znany i dzieci, w podartych butach i odzieniu zaczynają natychmiast tańczyć i śpiewać.
 
Wszędzie zwraca uwagę wyjątkowa czystość, prawie przed każdym domem wisi uprana bielizna. (To, że Murzynki lubią prać i prasować można zauważyć zaraz po przyjeździe. Po ulicach służące chodzą w lśniących, pięknie uprasowanych i ukrochmalonych fartuchach.) Po przedszkolu przewodnik z satysfakcją pokazuje nam pijalnię alkoholu – otwartą w 1961 roku. Od tego czasu wolno Afrykanom pić w miasteczku. Kobietom do pijalni wstęp wzbroniony, stoją za ogrodzeniem i płaczą widząc jak mężowie, ojcowie i synowie przepijają zarobek. Murzyni mają tu wprawdzie większe zarobki niż ich bracia w sąsiednich państwach, ale ceny w republice są bardzo wysokie, obliczone na kieszeń białych. Można wprawdzie spotkać bogatych czarnych, przed niektórymi domami zbudowano garaże i stoją w nich samochody, ale nie są oni przez to swobodniejsi od swych współziomków. Pomimo majątku muszą mieszkać w swym getcie, a nie tam, gdzie chcieliby.
W miasteczkach murzyńskich domy dzierżawi się od państwa, można je wynająć z górą na 99 lat, gdyż według prawa kto mieszka w jednym domu 100 lat, staje się jego właścicielem. Tak więc nawet bogaci nie mają swego własnego domu.
Mieszkańcy miasteczka jeżdżą co rano do pracy w fabrykach Johannesburga, by dojechać na czas muszą wstawać w wielu wypadkach o 4.00 rano. Wszyscy Afrykanie mają karty identyfikacyjne, które pracodawca musi co miesiąc przedłużać. W każdej chwili policjant może jej zażądać, a zatrzymany, który nie ma karty przy sobie, zostaje wywieziony do obozu lub wioski, z której pochodzi. Często w ten sposób rozdziela się rodziny, które już nigdy się nie spotkają. W mieście oprócz pracujących wolno przebywać tylko tym Afrykanom, którzy przyjeżdżają tej pracy szukać. Służba mieszka u swych chlebodawców, jeśli czarne małżeństwo pracuje w dwóch różnych domach, to muszą mieszkać osobno, gdy jedno z nich traci pracę, musi wyjechać z miasta. Jest ustawa, która mówi, że gdy Afrykanin jedzie do miasta szukać pracy, to musi wziąć upoważniający do tego dokument od władz swej wioski lub rezerwatu. W dokumencie tym jest napisane kiedy opuścił miejsce zamieszkania. Wolno mu być w mieście szukając pracy tylko 72 godziny. Nie trzeba chyba dodawać, że nie wszyscy znajdują ją tak szybko.
 
W drodze powrotnej mijamy Barakuane – największy na kontynencie afrykańskim szpital dla czarnych – 3000 łóżek, 218 lekarzy, w tym stu specjalistów, 1500 sióstr. Oprócz pacjentów stacjonarnych codziennie przewija się około dwóch tysięcy pacjentów z zewnątrz. Szpital prowadzi również badania nad chorobami tropikalnymi oraz odpornością czarnych i białych na te schorzenia. Przy okazji zdobywam trochę informacji o sytuacji w tutejszym lecznictwie, To, że biali i czarni mają osobne szpitale i pogotowie już mnie nie zaskakuje, ale dowiaduję się, że lekarz biały, który leczy białych, a ma również pozwolenie leczenia czarnych, musi mieć dwa gabinety i nawet dwie poczekalnie. Nie może badać białych i czarnych w jednym pomieszczeniu. Ale jest takich lekarzy niewielu. Przeważnie są specjalni lekarze dla czarnych i są to w dużej liczbie Afrykanie. Obecnie jednak Murzyn kończący medycynę, nie może dostać pracy w dużym mieście, musi pracować na prowincji.
 
Henryka Rumowska
„Głos Robotniczy”
 
 
 
 
 
 
ID-002419.doc
 
1964-10-27
„Rezerwacja pracy”
 
(Korespondencja własna)
 
3. VII. Zabrano mnie do innego miasteczka dla czarnych. Alexandra, do której wstęp białym jest wzbroniony, przedstawia zupełnie inny obraz. Walące się rudery, nędza wyglądająca z każdego kąta, brak wody i wewnętrznej komunikacji, chociaż miasteczko ciągnie się kilometrami. Obdarte dzieci wyglądają poprzez kolczasty drut oczekują ojca, który przyniesie kawałek chleba.
 
4. VII. Przybysz chodzący ulicami Johannesburga musi zwrócić uwagę na napisy na murach – „Mandela free”. Mandela był jednym z głównych oskarżonych w „procesie Livonia”. Na farmie w miejscowości o tej nazwie w zeszłym roku ujęto czołowych przywódców oporu. Arthur Goldreich - właściciel farmy przy pomocy towarzyszy pozostałych na wolności uciekł z więzienia. Opowiadano mi historię tej ucieczki. Spodziewano się, że Goldreich skazany zostanie na karę śmierci, postanowiono więc wydobyć go z więzienia.
W groteskowy i wręcz nieprawdopodobny sposób przekupiono młodego policjanta obietnicą otrzymania auta, jeśli pozwoli się zaatakować przez więźnia w czasie obchodu cel. Policjant zgodził się i rzeczywiście zaatakowany nie wzywał pomocy. Artur Goldreich wraz z współtowarzyszem z celi uciekł. Nazajutrz gdy cała prasa podawała listy gończe ze zdjęciami zbiegów, ci chodzili swobodnie po mieście przebrani za zakonników z przyczepionymi brodami. Po kilku dniach wydostali się z republiki. Przekupny policjant nie tylko, że nie otrzymał samochodu, ale władze skazały go na cztery lata więzienia.
„Proces Rivonia” toczył się przez wiele tygodni, przed sądem stanęło 10 osób. Akt oskarżenia zarzucał im próbę zorganizowania przewrotu i obalenia panującego reżimu oraz zorganizowanie partyzantki. Oskarżeni a wśród nich Nelson Mandela otrzymali wyroki dożywocia. Tym razem się nie udało, ale ziarno zostało rzucone. Świadczą o tym między innymi te napisy czarną farbą na murach, często z błędami ortograficznymi, ale o jednej treści „Mandela free”.
 
5. VII. Wieczorami nie widać na ulicach białych. Trotuary są wymarłe, tylko jezdnią suną sznury aut. Jedynie w samym centrum można zobaczyć białych wychodzących z kina, teatru czy restauracji, ale śpieszących do samochodów. Biali, którzy w dzień traktują czarnych jak nie-ludzi, boją się spotkać z nimi nocą. Zakochani nie chodzą na spacery przy księżycu, chociaż noce są tu piękne.
 
6. VII. Wczoraj byłam na koncercie amerykańskiego pianisty Juliusza Kaczena. Przez cały czas z uporem nasuwały mi się porównania z łódzką publicznością, które zdecydowanie wypadły na korzyść moich rodaków. W Johannesburgu większość ludzi chodzi na koncerty, by móc potem powiedzieć w towarzystwie, że się było. Przez cały czas słychać rozmowy, kaszel, śmiechy. Po koncercie sala przedstawiała istny śmietnik, chodniki wręcz zasłane były papierkami od cukierków i czekoladek. Wychodzenie pod koniec koncertu, aby szybciej wydostać się z parkingu też nie należy do rzadkości.
W czasie przerwy znajomi pokazali mi znanego krytyka muzycznego, któremu za nazwanie ministra spraw zagranicznych republiki – zawodowym kłamcą – odebrano paszport.
 
7. VII. Dzisiejszy numer organu „opozycji” – „The Star” zawiadomił o aresztowaniu tej nocy 31 osób. Aresztowanym nie wolno widywać się z rodziną i pisać listów, czytać mogą jedynie biblię. Między innymi aresztowano adwokata – jednego z obrońców w procesie Rivonia.
 
W Republice Południowej Afryki „opozycja” to legalna, uznawana przez rząd, ale bynajmniej nie przeciwstawna rządowi partia.
Oprócz tego jest partia liberalna, głosząca, że wszyscy bez różnicy koloru skóry są równi i mają równe prawa. „Jeśli czarny jest mądrzejszy od białego, niech on zostanie premierem. (Obecnie Afrykanie nie mają prawa głosu). Partia liberalna, najbardziej postępowa, nie ma swego delegata w parlamencie. Chociaż wystawiała listę w czasie wyborów otrzymała za mało głosów.
Przy obecnym systemie wyborów długo jeszcze tak będzie. Każdy okręg bez różnicy liczby zamieszkujących go ludzi, wybiera jednego deputowanego. Dzielnica Johannesburga, gdzie w okręgu jest 3000 ludzi, wybiera jednego i kilka farm terytorialnie równych tej dzielnicy, a zamieszkanych przez 30 ludzi, również jednego.
Automatycznie jest mniej deputowanych z miast, które gromadzą środowiska postępowe niż z rejonów farmerskich. Taki system sprzyja rządowi i partia liberalna nie może zdobyć potrzebnej ilości głosów. Rząd wykrusza zresztą jej szeregi ciągłymi aresztowaniami.
Trzecią jest partia progresywna, która mówi, że prawo głosu powinni mieć czarni o wyższych dochodach, a więc wykształceni. Partię tę reprezentuje deputowana w parlamencie – Helena Suzman.
Czwartą legalna partią w republice jest partia nacjonalistyczna obecnie rządząca. Ruch komunistyczny jest od wielu lat nielegalny.
 
15. VII. W republice nie ma prawie białego proletariatu i to mimo „rezerwacji pracy” – tak zwanej Job Reservation. Na jej podstawie nie tylko czarnym, ale nawet mulatom i Hindusom zabrania się wykonywać pewnych zawodów. Chodzi oczywiście o zawody wymagające kwalifikacji i lepiej płatne. Fabrykant może wprawdzie zatrudnić w takiej zarezerwowanej pracy Afrykanina, ale tylko wtedy, gdy otrzyma ze związków zawodowych odpowiedź, że nie ma białego szukającego takiej pracy. Zdarza się to bardzo często, niemniej czarny jest ciągle niepewny swojej pracy – być może znajdzie się biały i fabrykant zwolni go z pracy. Protestują przeciw tej ustawie związki zawodowe czarnych, ale chociaż działają legalnie, niewiele mogą zdziałać.
W kołach postępowych mówi się, że jeżeli nawet jest w Afryce biały murarz (osobiście nie widziałam takiego) to czarny podaje mu cegły. W ostatnich latach obserwuje się wśród nacjonalistów tendencje uniezależnienia się od pracy czarnych, obchodzenia się bez nich, by mieć „czysto białą kulturę” . Studenci jednej z uczelni ścielili przez jakiś czas sami łóżka, ale potem „pozwolili” z powrotem robić to czarnym.
Postępowi biali mówią, że rząd i jego zwolennicy nie rozumieją, że w swoim własnym interesie powinni pomóc czarnym, bo ci wcześniej czy później dojdą do władzy, a wtedy będą się mścili.
 
Henryka Rumowska
„Głos Robotniczy”
 
 
 
 
 
 
ID-002420.doc
 
1964-11-03
W Krüger Parku
 
19. VII. Byłam w galerii sztuki i nie mogę otrząsnąć się z wrażenia, jakie wywiera rzeźba Herberta Warda – „Niewolnik”. Jest posąg Afrykanina ponad dwumetrowej wysokości. Mężczyzna stoi lekko zgarbiony, jakby pod uderzeniami, zakrywając twarz rękoma. Cała postać wyraża niezamierzony ból i udrękę.
 
Galeria zorganizowana jest na zasadzie przypadku bez ładu i składu. Nie zachowano żadnej systematyki – obrazy tego samego malarza lub z tego samego okresu znajdujemy w różnych salach.
 
30. VII. Przez tydzień wędrowałam po Parku Narodowym Krügera. Jest to rezerwat zwierzęcy znajdujący się na pograniczu z Mozambikiem o powierzchni 36 tys. kilometrów kwadratowych. Znalazł tu schronienie ginący już zwierzostan Południowej Afryki.
 
W drodze, w hotelu w miejscowości Biała Rzeka pokazano mi prokuratora, który skazał już wielu czarnych na dożywocie i wyroki śmierci, obsługiwanego przez kelnerów – Afrykanów. Prokurator przyjechał odpocząć, tu czuje się pewnie, ci Murzyni nie znają go – nie umieją czytać.
 
W Krüger Parku zwraca uwagę uczciwość Murzynów. Nie słyszałam by komuś coś zginęło, mimo że domki nie są zamykane.
 
Na straganach murzyńskich sprzedaje się pieczone bulwy słodkich ziemniaków, pomarańcze lub pamiątki.
W okresie gdy byłam w Krüger Parku na dworcu w Johannesburgu podłożono bombę. Zginęła kobieta i małe dziecko. Aresztowano wielu ludzi pod zarzutem uczestniczenia w zamachu. W kołach postępowych słyszy się jednak opinię, że jest to afrykańskie podpalenie Reichstagu. Prowokacja, która ma zniechęcić ludzi do oddawania w zbliżających się wyborach głosów na partie postępowe.
 
2. VIII. Zaproszono mnie do jednego z postępowych domów na prywatny koncert. Wykonawcami byli hinduscy artyści – tancerka, śpiewaczka i muzycy. Hindusi mieszkają w miastach Południowej Afryki w gettach i rzadko spotyka się ich w domach białych. Stosunek do Hindusów jest jeszcze jednym przejawem faszyzacji rządów w republice. Traktuje się ich nie wiele lepiej niż Murzynów. Żaden kościół nie udzieli ślubu biało-hinduskiej parze. Za bliższe kontakty z Hindusami grozi 3 miesiące aresztu. Hindusi w Południowej Afryce to w większości kupcy, starający się odłożyć trochę pieniędzy, by potem wyjechać do Indii. Oczywiście wyjechać nielegalnie.
 
6. VIII. Po przyjeździe do Johannesburga poznałam 75-letniego Polaka, ongiś członka partii bolszewików, którego losy wojenne rzuciły do Afryki. Przez cały czas człowiek ten prowadzi ożywioną działalność polityczną w partiach lewicowych, w związkach zawodowych i komitecie obrońców pokoju. Był on moim najlepszym informatorem, teraz niestety nie mogę się z nim widywać. Przed dwoma dniami otrzymał zawiadomienie o częściowym areszcie domowym. Nie może teraz prowadzić żadnej działalności, uczęszczać na zebrania, chodzić do miejsc publicznych (kino, kawiarnia itp.), ani do fabryk, nie wolno mu wydalać się poza Johannesburg ani kontaktować z ludźmi, którzy otrzymali podobne zawiadomienie. Może tylko pracować i siedzieć w domu. Jest to i tak lepsze od całkowitego aresztu domowego, gdyż wtedy byłby pozbawiony możliwości zarabiania na życie.
 
8. VIII. Dziś o mały włos nie weszłam do windy dla czarnych. Po prostu winda z prawej strony przyjechała wcześniej. Zdetonowani znajomi wskazali mi ogromny napis, który głosi, że winda jest dla czarnych i bagaży. Nie jest dobrze widziane, gdy jeżdżą nią biali. We wszystkich eleganckich domach są dwie windy. Tylko w „gorszych” dzielnicach nie ma tego.
 
Henryka Rumowska
„Głos Robotniczy”
 
 
 
 
 
 
ID-002421.doc
 
1964-11-05
„90-dniowa ustawa”
 
10. VIII. Przed polityką apartheidu nie ustrzegły się również związki zawodowe. Istnieją dwie centrale związkowe: TUC (Trade Union Corporation) i SACTU (South Africa Corporation Trade Union). TUC w większości jest opanowany przez działaczy prawicowych , odżegnujących się od działalności politycznej i zrzesza w większości związki białych. SACTU jest ciałem kierującym związkami lewicowymi, tu należą prawie wszystkie związki czarnych.
Znowu aresztowania. Zamknięto między innymi 18-letnią dziewczynę. Rząd poszukuje jej rodziców – postępowych działaczy. Matka dziewczyny – pani Winbreu pracowała centrali TUC w dziale opieki społecznej. W jej biurku znaleziono materiały ze zjazdów Światowej Demokratycznej Federacji Kobiet i wyrzucono ją z pracy. Teraz ukrywa się, aresztowano więc córkę. Jeden z zamkniętych w poprzedniej Sali aresztowań przesłał do żony gryps z więzienia, w którym pisze o tym jak skandalicznie traktuje się więźniów politycznych. Prosi by przesłać wiadomość o tym za granicę. Żona przekazała odpis listu adwokatowi, który jak podaje dzisiejsza prasa postępowa, żąda sprowadzenia aresztowanego przed sąd i rozpatrzenia jego roszczeń.
Niestety autor listu został aresztowany na podstawie „90-dniowej ustawy”. Mówi ona, że każdy człowiek może być aresztowany na 90 dni. Aresztowani z tego paragrafu siedzą w pojedynczej celi i nie mogą zeznawać w sądzie. Po trzech miesiącach można ich wypuścić, nawet tylko na kilka minut i aresztować na następne 90 dni. Jedna z działaczek afrykańskich siedziała w ten sposób do rozprawy prawie rok.
 
16. VIII. Roi się tu od charakterystycznych działaczek i działaczy. Odbywa się to na zasadzie, że fabrykant, który zrobił ciężkie miliony wykorzystując pracujących u niego Murzynów, ofiarowuje następnie 3000 dolarów na sanatorium dla czarnych inwalidów (autentyczny przykład). Ale panie z towarzystwa mają co robić, a fabrykant w ich pojęciu oczyścił swoje sumienie.
17. VIII. Na drodze z Pretorii do Johannesburga stoi pomnik poległych w drodze do kraju przylądkowego do Transwalu w latach 1835-38. Są to lata krwawych wojen białych z czarnymi. Pomnik ozdobiony płaskorzeźbami ilustrującymi tę krwawą drogę białej cywilizacji postawiono kosztem kilku milionów funtów angielskich. Jego celem jest oddanie hołdu pamięci „bohaterskich” przodków i krzewienie solidarności wśród potomków Burów. Temu drugiemu celowi służy również zbudowany obok stadion, gdzie raz do roku spotykają się oni na wspólnych tańcach. Budowę pomnika zakończono w 1949 roku.
 
23. VIII. Poznałam dziś Polaka – handlowca, który dowiedziawszy się, że jestem z Łodzi, zaczął wychwalać nasze wyroby bawełniane, którymi przez wiele lat handlował. Twierdził, że tak dobrych, tanich obrusów i prześcieradeł nikt nie produkuje, a przy tym Polska zawsze dostarczała zamawiane towary w terminie. Ubolewał przy tym, że obecnie z powodu rasistowskiej polityki Jergo nowej ojczyzny Polska utrzymuje z nimi coraz rzadsze stosunki handlowe. Niemniej polską „wyborową” dostać można, tylko ceny są bardzo wysokie.
 
26. VIII. Po otrzymaniu pozwolenia, pojechałam do wioski murzyńskiej pod Pretorią. Kilkanaście glinianych domków, ozdobionych wielobarwnymi elementami pozwalającymi wtajemniczonym odczytać szczep i plemię, z którego pochodzą mieszkańcy. Większość obecnych to kobiety i dzieci. Mężczyźni są w pracy. Jest to wioska trzymana jako zabytek dla turystów i filmowców, ginąca powoli śmiercią naturalną. Świadczą o tym opuszczone, na pół zburzone domostwa. W domach, a raczej w lepiankach, do których zaglądaliśmy, wyjątkowa czystość. Kobiety skąpo na ogół odziane, zajmują się wyrabianiem pamiątek z drobnych koralików. Wach wyszywanki z różnobarwnych paciorków stanowiły rodzaj listów wysyłanych do znajomych, dziś przybierają one kształt pasków czy kołnierzyków do sukienek i są chętnie kupowane prze turystki. Dodatkowym zajęciem dzieci, młodych dziewcząt i kobiet jest pozowanie do zdjęć, oczywiście za opłatą, chętnie zresztą dawaną, któż bowiem nie chce przywieźć z Afryki zdjęć tubylców w oryginalnych strojach.
Siedziby ministerstwa są jedynymi miejscami, gdzie zobaczyłam białych trzepiących chodniki i pracujących w ogrodzie. Normalnie robią to czarni, ale dla premiera robią to biali. Nie wolno tu wchodzić czarnym i daje się temu wyraz na każdym kroku. W altanie stojącej na najwyższym punkcie ogrodu, skąd widać pałac i przyległy doń park, jest ławka, na której można odpocząć. By nie było wątpliwości – napisano na niej „tylko dla białych”.
 
27. VIII. Uniwersytety Południowej Afryki dla czarnych są zamknięte. Państwu nie zależy by zdobywali oni wiedzę w zawodach, w których i tak nie będą mogli pracować. Znikomy promil rozpoczynających naukę dostaje się na wyższą uczelnię. Obecnie jedyną możliwością wyższej edukacji jest Uniwersytet Bantu. Ale żałosne to studia, większość czarnych profesorów została aresztowana za postępowe przekonania, uczą więc nauczyciele, wykłady odbywają się w języku bantu przy braku podręczników w tym języku.
Uniwersytet ten nie jest uznawany za granicą i Afrykanie niechętnie tu studiują. Zresztą jest tu niewiele wydziałów, nie ma np. prawa, bo studenci i tak nie mieliby możliwości aplikowania i pracy w tym zawodzie. Dużo miejsca w programie zajmują wykłady o historii i różnicach między szczepami. Jest to celowa polityka białych, zmierzająca do skłócenia czarnych między sobą.
 
28. VIII. Dzisiejsza prasa przyniosła drugą „czerwoną listę” ogłoszona przez ministra sprawiedliwości. Zawiera ona 37 nazwisk ludzi uznanych przez rząd za komunistów. Przed trzema laty opublikowano pierwszą listę.
 
Henryka Rumowska
„Głos Robotniczy”
 
 
 
 
 
 
ID-002422.doc
 
1964-11-06
Kraj ogromnych możliwości…
 
2. IX. Co niedziela w kopalniach, gdzie pracują czarni z różnych szczepów odbywają się konkursy tańców. W ten sposób wypełnia się górnikom wolny dzień w sposób zorganizowany i wygodny dla białych. Postępowi biali mówią, że zamiast praw i oświaty, daje się czarnym tańce. Imprezy te odbywają się w dość burzliwej atmosferze, przedstawiciele poszczególnych szczepów dopingują swych tancerzy. Często musi interweniować policja. Białym chodzi o to, by kultywować międzyszczepowe antagonizmy i szafować argumentem, że nie można Afrykańczyków zostawić bez opieki białego człowieka.
 
4. IX. Dzisiejsza prasa przyniosła pamiętnik Dennisa Higgsa. Higgs jest nauczycielem matematyki, który 10 miesięcy temu z powodu postępowych przekonań i miłości do Murzynki, musiał uciec wraz z narzeczoną z Republiki Południowej Afryki. Pobrali się i zamieszkali w Lusace (Rodezja). Kilka dni temu do drzwi ich domu zadzwoniło trzech nieznanych osobników, którzy pana Higgsa przewieźli do Johannesburga. Tu uśpionego porzucili w ZOO i zawiadomili policję, że ktoś śpi w ogrodzie zoologicznym. Policja szybko zorientowała się kto jest porwanym. Próbowano Higgsa „wrobić” w sprawę zamachu bombowego na dworzec, ale wmieszała się w to ambasada Wielkiej Brytanii, Higgs ma angielski paszport, musiano go więc zwolnić i odwieźć do domu.
Władze wyparły się jakiegokolwiek związku z porwaniem twierdząc, że zrobiło to jakieś patriotyczne towarzystwo. Historia raczej zakończyła się łagodnie, ale z pewnością nie taki byłby koniec, gdyby Dennis Higgs miał paszport Republiki Południowej Afryki. Porwania nie są rzeczą rzadką w Republice. W ten sposób rząd chce zmusić zbiegów politycznych, którzy pozostają w pobliżu jej granic i często nadal prowadzą działalność, by przenieśli się do Europy.
 
8. IX. Przeprowadziłam dziś wywiad z prezesem i sekretarzem związku zawodowego odzieżowców należącego do TUC. Chciałam porozmawiać jeszcze z kimś z SACTU, ale aresztowali wczoraj znowu kilku działaczy i nie byłoby chyba najlepiej, gdyby pozostali spotkali się teraz z dziennikarzem z Polski. Przyznaję rację i rezygnuję.
 
10. IX. W czasie odbywającego się właśnie kongresu partii nacjonalistycznej z okazji jej 50-lecia premier Verwoerd powiedział między innymi, że należy zlikwidować prasę postępową. Prasa ta ukazuje się w języku angielskim, podczas gdy prasa nacjonalistyczna w afrykańskim, automatycznie więz za granicą czytana jest prasa partii postępowych, a one robią złą propagandę republice.
Dr Verwoerd ostrzegł jednocześnie, że partie zostaną zdelegalizowane, jeśli nie zaprzestaną kontaktów z Afrykańczykami.
Na tym samym kongresie, jeden z delegatów powiedział, że trzeba dzieci od lat 12 uczyć posługiwać się bronią, gdyż w państwie, gdzie żyje tylu „czarnych” może to się przydać. Od znajomych dowiaduję się, że z okna w gmachu policji wyskoczył Hindus, którego „przesłuchiwano” już od kilku dni. Jest to nie pierwszy tego rodzaju wypadek.
 
11. IX. Dziś ostatni dzień mego pobytu w Republice Południowej Afryki, kraju ogromnych możliwości dla białych i niezmierzonej krzywdy dla czarnych i kolorowych. Nie mogę uwierzyć, by trwało to jeszcze długo. Przykłady niepodległych państw afrykańskich wskazują, że kończy to się szybciej niż ciemiężcy się spodziewają.
Ale na razie w Republice Południowej Afryki panuje terror i przemoc.
 
Henryka Rumowska
„Głos Robotniczy”
 
 
 
 
 
 
ID-002423.doc
 
1984-05-28
Podróże do Polski
 
Łódzkie krajobrazy kultury
 
Środowiska twórcze i artystyczne Łodzi, podobnie chyba jak innych miast, nie miały w poprzednich latach szczęścia do regularnej, pełnej prezentacji swych problemów na telewizyjnej antenie. Uruchomienie programu 2 w obecnym kształcie stworzyło takiej prezentacji szansę, z której nasz Ośrodek skorzystał, startując z kilkoma cyklicznymi programami stawiającymi sobie takie właśnie cele. Łódź, zwana nie bez racji stolicą polskiego kina – jest tu przecież szkoła filmowa, 3 wytwórnie filmów: fabularnych, oświatowych i „Se-Ma-For”, studio dubbingowe, zakłady kopii filmowych – ma w tej chwili na antenie kilka pozycji pokazujących dorobek tego środowiska. Są to: - Promocje ekranowe Henryka Kluby - rektora łódzkiej uczelni i znanego reżysera. Cykl, w którym telewidzowie oglądać mogą etiudy studenckie, zarówno powstające ostatnio, jak i sprzed lat – pierwsze dokonania dziś już sławnych reżyserów. Projekcje wzbogacone fachową analizą filmowego dzieła ułatwiają jego odbiór.
- Filmowy świat przyrody - cykl prowadzony przez docenta Macieja Łukowskiego, dyrektora WFO – jest przelądem dorobku polskiego filmu krótkometrażowego o tematyce przyrodniczej. WE przygotowaniu znajduje się Filmowy świat etnografii, a w dalszych planach prezentacja filmów z dziedziny kultury i sztuki.
- Kino Studyjne Dwójki prowadzi Maria Kornatowska, prezentująca ciekawe pozycje kinematografii różnych krajów.
- Magazyn Filmowy „Zbliżenia” przygotowuje red. Iwona Łękawa.Omawia w nim wszystko to co aktualnie dzieje się na planach zdjęciowych, prezentuje rozmowy z twórcami, gwiazdami, recenzje, ciekawostki itp.
Teatr to druga dziedzina naszych zainteresowań na obu antenach telewizji. Czynimy to zarówno poprze spektakle własne jak i przeniesienia najciekawszych inscenizacji z łódzkich teatrów. W tym roku zrealizowaliśmy już trzy widowiska: Egzylię Jerzego Jesionowskiego w reżyserii Jerzego Hutka, Bestseller Waldemara Łysiaka w reżyserii Marka Gracza i Kontekst Leonarda Sciasci w reżyserii Krzysztofa Skudzińskiego. Czy się udały, ocenia telewidzowie, gdy ukażą się na małym ekranie. Warto jednak podkreślić, iż są to trzy telewizyjne debiuty reżyserskie. Ważne także, iż pokaże się w nich ogólnopolskiej publiczności kilkudziesięciu łódzkich aktorów, choć nie tylko. W cyklu Wieczorów w teatrze w Dwójce pokazaliśmy polską prapremierę Wielkanocy Strindberga, interesujący spektakl zrealizowany w Teatrze im. Stefana Jaracza przez Bogdana Hussakowskiego. Na emisję oczekują Molierowskie Szelmostwa Skapena, wystawione w Teatrze Nowym w reżyserii Marii Kaniewskiej. W planach mamy kolejne przeniesienia i następne premiery, a wśród nich kilkuodcinkowe widowisko Szkice z przeszłości Łodzi pióra łódzkiej spółki: literata Edwarda Szustra oraz reżyserów Leszka Skrzydły i Wojciecha Maciejewskiego.
Bliska współpraca łączy nasz Ośrodek z Teatrem Wielkim. Po programach, które już były na antenie – w najbliższym czasie zrealizujemy przeniesienie Serenady Karłowicza, spektaklu baletowego w choreografii Ewy Wycichowskiej. Środowisko Muzyczne Łodzi, szczególnie Filharmonia, a także Akademia Muzyczna i inne instytucje znajdują swoje miejsce w cyklach Filharmonia Dwójki i Salon Muzyczny. Szczególnie w tej drugiej pozycji staramy się pokazać wszystko to, co w łódzkim życiu muzycznym godne jest prezentacji na ogólnopolskiej antenie.
Łódź to także liczne i znaczące w kraju środowisko plastyczne. Pokazać dorobek tych najwybitniejszych twórców a także tych dopiero wchodzących w artystyczne szranki to nasze zadanie. Służą temu programy z cyklu Galerie – artyści oraz Debiuty…. Pierwszy z wymienionych cykli zainaugurowaliśmy programem Katedry i termitiery, poświęconym wybitnemu malarzowi Konstantemu Mackiewiczowi, z okazji jego jubileuszu dziewięćdziesięciolecia. Telewidzowie, którzy program ten oglądali, zorientowali się, iż jego jego autorzy – plastyk Andrzej Grun i red. Piotr Słowikowski starają się w nieco inny, niż jesteśmy przyzwyczajeni, sposób prezentować plastykę. W przygotowaniu jest widowisko, którego bohaterem będzie inny wybitny łódzki malarz – Wiesław Garwoliński.
Problemy środowisk twórczych, ich udział w życiu miasta, w kształtowaniu jego oblicza przedstawiamy w łódzkich wydaniach Krajobrazów kultury.
Trzeba wreszcie wspomnieć o programach rozrywkowych, w których przed telewizyjną publicznością wystąpiły i występować będą łódzkie orkiestry Henryka Debicha i ODEON pod dyr. Stanisława Gerstenkorna, a wraz z nimi łódzcy śpiewacy i piosenkarze. Gdyby teraz zastanowić się nad tym, czy to dużo czy mało, czy środowiska twórcze miasta widoczne są na antenie, to odpowiedź byłaby taka: duża jak na nasze możliwości, mało jak na chęci. Marża nam się programy, w których nie tylko będziemy prezentować dorobek środowisk artystycznych, ale w których ich przedstawiciele będą w zdecydowanie większym stopniu współtwórcami. Myślę, że wtedy oferta będzie pełniejsza i bardziej urozmaicona ku zadowoleniu trzech uczestniczących w telewizyjnym misterium stron: środowisk twórczych, widzów i telewizji.
 
Henryka Rumowska
„Antena”
 
 
 
 
 
 
 
 
Reportaże telewizyjne
 
 
 
 
 
 
ID-002424.doc
 
1982-12-22
Rubinstein – jakim go pamiętają
/…/
 
W 1975 r. artysta przyjechał do Łodzi po latach nieobecności w swoim rodzinnym mieście. Wraz z ekipa telewizyjną towarzyszyła mu red. Henryka Rumowska. Wczoraj w „Wiadomościach” przypomniano fragmenty filmowego zapisu tej wizyty.
- A. Rubinstein zadziwiał znakomitą pamięcią – wspomina H. Rumowska. – Bardzo wzruszył go ten pobyt w Łodzi. Starał się odwiedzić wszystkie te miejsca, które przypominały mu dzieciństwo. Ze szczególną też atencją mówił o występie przed łódzką publicznością. Naprawdę ogromnie cieszył się przyjęciem, jakie mu zgotowali melomani na jubileuszowym koncercie. Swoje związki z Łodzią podkreślał zresztą bardzo często i bardzo chętnie: „Za obywatela uznają mnie Paryż, Londyn, Nowy Jork, Hollywood – mówił – ale tam nie było mojego początku. Tu, w Łodzi narodziły się moje pierwsze myśli i uczucia.”
Kopię filmu telewizja ofiarowała Rubinsteinowi i kiedy był w Polsce trzy lata temu – gdy film o nim zrealizowała TV Francuska (wtedy już nie koncertował), rozmawiałam z nim i znów ożyły wspomnienia z Łodzi o tamtym spotkaniu w rodzinnym mieście, dla którego miał tyle sentymentu.
 
Renata Sas
„Dziennik Łódzki”
 
 
 
 
 
 
ID-002425.doc
 
1992-12-14
Po prostu Rubinstein
 
Był koniec maja 1975 roku. Filharmonia Łódzka przygotowywała się do obchodów swojego 60-lecia. Ówczesny dyrektor FŁ Henryk Czyż postanowił zafundować Łodzi coś ekstra. Udało się: zaproszenie do udziału w uroczystym koncercie przyjął Artur Rubinstein! O akredytację przy obchodach jubileuszowych prosili dziennikarze z całego świata, wszyscy interesowali się łódzkim okresem w biografii Rubinsteina, przygotowywali się do reportaży i sprawozdań z Łodzi.
O przyjeździe Rubinsteina łódzka telewizja dowiedziała się zbyt późno, żeby skontaktować się z nim i poprosić o zgodę na kręcenie filmu. A film powinien powstać, o tym byli przekonani wszyscy, na czele z redaktor Henryką Rumowską, która miała już na swoim koncie wiele udanych dokumentacji ważnych wydarzeń kulturalnych z życia miasta. Red. Rumowska postanowiła nie tracić czasu i uderzyć ‘w ciemno”: razem z ekipą telewizyjną pojechała na Okęcie. Nakręcili lądowanie samolotu, powitanie na lotnisku, kawalkadę samochodów wiozących artystę z Warszawy do Łodzi. Dopiero w Grand Hotelu udało się skontaktować mistrzem osobiście i poprosić o zgodę na filmowanie jego wizyty w rodzinnym mieście. - Zgodził się od razu – wspomina red. Rumowska – ale zażądał honorarium: 150 tys. zł. To była wtedy duża suma. Zadzwoniłam szybko do redakcji muzycznej. Pieniądze się znalazły. Wielu z nas myślało wtedy: taki bogaty człowiek i jeszcze wyciąga ile się da, od biednej polskiej telewizji. Ale kiedy zanieśliśmy mu pieniądze do hotelu, powiedział, że chce je przekazać na stypendium dla studentów łódzkiej akademii muzycznej. „Nie potrzebuę ich dla siebie – wyjaśnił – ale prawdziwy artysta nigdy nie występuje za darmo. Za prac w filmie należy się przecież zapłata”. I od tego czasu pozwalał nam na wszystko.
Łódzka ekipa towarzyszyła mu podczas wędrówek po mieście. Sfilmowała jego wizytę w domu przy Piotrkowskiej 78, w którym się urodził. 88-letni artysta wszystko dokładnie pamiętał i stojąc na podwórku pokazywał okna swojego pokoju, pokojów sióstr. Wieczorem był w Teatrze Nowym na Operetce Gombrowicza i rozmawiał z Tomaszem Kiesewetterem, autorem muzyki.
- Kiesewetter był już wtedy starszym panem – opowiada red. Rumowska – ale kiedy wspominał Mesalkę, bo była mowa o divach operetkowych, Rubinstein powiedział: „A co pan może pamiętać, pan był wtedy jeszcze dzieckiem!”.
Następnego dnia byłyu próby z orkiestrą Rubinstein miał grać Koncert f-moll Chopina i V Koncert Es-Dur Beethovena, a więc duży program. Red. Rumowska przypomina sobie kilka zabawnych wydarzeń: - Przyszedł na salę w kapeluszu. Wstydził się swojej łysiny, czesał się na tzw. „pożyczkę”, a resztę ukrywał pod kapeluszem. Ale poczuł się chyba trochę nieswojo, bo po chwili odkrył głowę, przesunął ręką po resztce włosów i z uroczą kokieterią zapytał „Dobrze?”, wyjął z teczki lakier do włosów i… spryskał nim klawiaturę fortepianu. Zaraz wyjaśnił, że to jest pomysł jego żony na to, żeby palce nie ślizgały się po klawiszach – miał suchą skórę. Muzycy byli nim zachwyceni. Wielki artysta okazał się czarującym człowiekiem, miłym, bezpośrednim i dowcipnym.
W filmie znalazły się oczywiście fragmenty koncertu, a także wywiad, który red. Rumowska przeprowadziła z artystą w Grand Hotelu. Spotkanie z Arturem Rubinsteinem jest ujęte w klamrę: podobnie jak początek, scenę finałową nakręcono na Okęciu. Samolot znika w powietrzu, a towarzyszą mu dźwięku smutnego larghetta z Koncertu f-moll. Artur Rubinstein zmarł siedem lat później, 20 grudnia 1982 r. Miał prawie 96 lat. Cała Łódź artystyczna odczuła jego śmierć jako utratę swego najcenniejszego żywego symbolu. Zaczęło się gorączkowe gromadzenie pamiątek. Chętnych na nie było mnóstwo, a nie można było pozwolić, żeby jakieś inne miasto nas wyprzedziło. Już w 1984 r., przy pomocy żony artysty, Anieli Młynarskiej-Rubinstein oraz jej dzieci, głównie Ewy Rubinstein – znanej artystki – fotografika, Muzeum Historii Miasta Łodzi zorganizowało pierwszą czasową wystawę pamiątek po Rubinsteinie. W tym samym roku wmurowano tablicę pamiątkową na frontonie domu, w którym mieszkał artysta, a Filharmonia Łódzka otrzymała jego imię. W 1987 r. w najstarszym skrzydle pałacu Poznańskiego otwarto Galerię Muzyki im. Artura Rubinsteina, gromadzącą największy w świecie zbiór pamiątek po wielkim wirtuozie. Dzięki kontaktowi pracowników muzeum z żoną i dziećmi artysty zbiór jest stale wzbogacany.
 
Beata Ostojska
„Dziennik Łódzki”
 
 
 
 
 
 
ID-002426.doc
 
1979-11-12
Szkice o teatrze Dejmka
 
Reportaż Henryki Rumowskiej jest próbą odpowiedzi na pytanie, na czym polega istota teatru Dejmka zarówno pod względem ideowym jak i artystycznym. Film zrealizowany został podczas wielotygodniowych prób polskiej prapremiery Zwłoki Dürrenmatta. W reportażu o twórczości Dejmka wypowiadają się wybitni krytycy i aktorzy. Zobaczymy także fragment sztuk dotychczas zrealizowanych przez wybitnego reżysera: Dialogus de Passione, Cień Młynarskiego, Wielki Fryderyk Nowaczyńskiego, Operetka Gombrowicza, Zwłoka Dürrenmatta, Obecność Słonimskiego, Garbus Mrożka.
Tuż po wyzwoleniu były partyzant, wówczas niespełna dwudziestoletni Kazmierz Dejmek, zostaje aktorem. W Teatrze Narodowym w Rzeszowie gra w Weselu i Zemście. Później studiuje w Krakowie pod kierunkiem Iwo Galla a Leon Schiller zaangażuje go jeszcze jako studenta do Teatru Wojska Polskiego w Łodzi. W pięć laty później w tym samym mieście, wraz z grupą zapaleńców z łódzkiej PWST zakłada legendarny już dziś Teatr Nowy. Najsłynniejsze Dejmkowskie inscenizacje z tego okresu to Łaźnia Majakowskiego, Święto Winkelrieda Andrzejewskiego i Zagórskiego (za które otrzymał Nagrodę Krytyki Teatralnej im. Boya), Henryk VI na łowach Bogusławskiego (nagroda państwowa), Noc listopadowa Wyspiańskiego, Ciemności kryją ziemię Andrzejewskiego… W latach 60. pełni funkcję dyrektora i kierownika literackiego Teatru Narodowego w Warszawie, gdzie we własnej reżyserii wystawił m.in. Historyę o chwalebnym zmartwychwstaniu Pańskim Mikołaja z Wilkowiecka (Nagroda Ministra Kultury i Sztuki oraz wyróżnienie na Festiwalu Teatru Narodów w Paryżu), Żywot Józefa Reja, Kordiana Słowackiego, Dziady Mickiewicza, Słowo o Jakubie Szeli Bruno Jasieńskiego.
Po 13 latach od opuszczenia Teatru Nowego w Łodzi ponownie obejmuje tam dyrekcję w początkach lat 70. Wcześniej odnosi wiele głośnych sukcesów za granicą: w RFN, Jugosławii, Austrii, w słynnym wiedeńskim Burgtheater.
Ostatnio oglądaliśmy w Warszawie jego Obecność wg Słonimskiego i Zwłokę Dürrenmatta. Właśnie na kanwie realizacji tej ostatniej sztuki mówić się będzie w programie telewizyjnym o istocie teatru Kazimierza Dejmka. Jaki jest ten Teatr Sejmka? Przede wszystkim jest to teatr polski, w sensie tradycji i repertuaru, przedłużający linię artystyczną Leona Schillera. Od lat walczy Dejmek na swej scenie z „inscenizacją”, w obronie rangi literackiego słowa. „Pewnie, że można zadać artystycznego i intelektualnego szyku i wpuścić kury do wiersza Fantazego lub o strofy Wielkiej Improwizacji rozbijać jajka – mówi w wywiadzie dla „Polityki. Nasi twórcy inscenizatorzy wielbią wszak samych siebie, nie dzieło Poety Sceny, a więc za każdą cenę sukcesu: eksces, szok, zadziwienie, oszołomienie, wypuszczanie fajerwerków… To zastanawiające w dzisiejszych czasach, że ta bezczelna arogancja uchodzi za twórczość.”
Jest też Dejmek autorem słynnego już dziś powiedzenia, które bardzo trafnie charakteryzuje jego Teatr: „Aktorzy muszą się uczyć istotnie mówić, a publiczność istotnie słuchać”. To jego program: istotnie słuchać i istotnie mówić teksty pełne intelektualnej prowokacji, polemiczne w samym założeniu, nieschlebiające widowni i komukolwiek, nawiązujące do wielkiej tradycji i odważnie komentujące sprawy współczesne.
 
(eba)
„Radio i Telewizja”
Henryka Rumowska - publicysta, redaktor TV
Biografia
Odznaczenia
O twórcy
Recenzje
Reportaż
Twórca o telewizji
Wywiady