Piotr Słowikowski
Dziennikarz, publicysta, komentator
Wywiady
1987-03-DD
O szablach, mieczach i młynku Wołodyjowskiego
 
Z Piotrem Słowikowskim – autorem opowieści
 
J.C.: Po filmowych opowieściach o Janie Sztaudyngerze, Horacym Safrinie, po wizytach w galeriach artystów plastyków, teraz militaria – biała broń. Czyżby zmiana zainteresowań?
 
P.S.: - Nie. Mówiąc żartobliwie cały czas jest mowa o szermierzach, tyle tylko, że wcześniej o szermierzach słowa i pędzla. A tak poważnie, to pomysł filmowej opowieści o historii polskiej białej broni zrodził się po lekturze niezwykle interesującej książki prof. Andrzeja Nadolskiego pt. Dzieje broni – biała broń. Dojrzewał kilka lat i w zeszłym roku znalazł wspaniałego mecenasa: Dyrekcję Programów Oświatowo-Wychowawczych, czyli Program 3 TVP i Redakcję Filmów Dokumentalnych, która skierowała scenariusz do produkcji w CWFiPTV „Poltel”.
 
J.C.: - I tak doszło d powstania cyklu filmów o mieczach i szablach…
 
P.S.: - I to począwszy od mieczów wczesnośredniowiecznych przez szable husarskie te spod Kircholmu, Chocimia i Wiednia aż po współczesną szablę wzór 76, która do tej tradycyjnej husarskiej nawiązuje.
 
J.C.: - A czy będzie mowa o młynku Wołodyjowskiego?
 
P.S.: Naturalnie. I o damascenkach, węgierkach, batorówkach i innych znanych szablach. Dzieje białej broni przedstawia prof. Andrzej Nadolski i proszę mi wierzyć, czyni to w sposób wyśmienity. Jest wspaniałym gawędziarzem potrafiącym swe opowieści ubarwiać niezliczonymi anegdotami historycznymi.
 
J.C.: Kto jeszcze występuje w filmie?
 
P.S.: - Mistrz szabli – Wojciech Zabłocki z synem Michałem, który poszedł w ślady ojca i jest szermierzem odnoszącym sukcesy w grupie juniorów. Panowie Zabłoccy pojedynkują się egzemplarzami szabel i mieczów wykonanymi na wzór dawnych oryginałów.
 
J.C.: - Czy ta „stara-nowa” broń nie sprawia kłopotów współczesnym mistrzom?
 
P.S.: - Zupełnie nie! Wojciech Zabłocki niejednokrotnie podkreśla, że znakomicie „leży” w ręku. A przecież kto jak kto, ale właśnie on zna się na tym najlepiej. Skoro zaś mowa o tym wspaniałym mistrzu szabli i cenionym architekcie, to dodam, że dp pracy w filmie przyleciał z Syrii z Lataki, gdzie buduje stadion na igrzyska państw śródziemnomorskich.
 
J.C.: - Mieczom i szablom zawsze poświęcano wiele miejsca w naszej literaturze. Czy to znalazło odzwierciedlenie w scenariuszu?
 
P.S.: - Oczywiście. Nie sposób przecież od tego uciec. Literackie odwołania znajdują swój wyraz w scenkach aktorskich. Będziemy w nich oglądać: Alicję Jackiewicz, Hannę Wryczę, Jerzego Matałowskiego, Stanisława Niwińskiego i Jerzego Szmidta. W serialu – siedem półgodzinnych odcinków – znajdować się będą także tzw. wkopiowania z fabularnych filmów historycznych, zdjęcia polskiego malarstwa batalistycznego, no i przede wszystkim białą broń z Muzeum Wojska Polskiego, Muzeum Narodowego w Warszawie, Muzeum Narodowego w Krakowie oraz z jego filii – zbiorów Czartoryskich, których dyrektor prof. Zdzisław Żygulski – autor wielu publikacji na temat dziejów białej broni – jest także konsultantem filmu.
 
J.C.: - Kiedy możemy spodziewać się serialu na antenie?
 
P.S.: - To jeszcze trochę potrwa. Zdjęcia, których autorem jest Stanisław Ścieszko, już się zakończyły. Scenografię opracował Maciej Dybowski. Teraz wszystko w rękach montażysty Zbigniewa Nicińskiego. Później do pracy nad filmową muzyką przystąpi Piotr Hertel. Potem jeszcze kopie, obróbka techniczna, plansze – czyli jeszcze parę miesięcy.
 

Rozmawiał J.C. Juliusz Cyperling
„Dziennik Łódzki” marzec 1987 r.
 
 
 
 
 
 
1988-01-30
Od kolekcji do serialu
 
Z Piotrem Słowikowskim redaktorem Łódzkiego Ośrodka TV, autorem widowiska historycznego Biała broń rozmawia Andrzej Warzecha.
 
A.W.: - Serial historyczny Białą broń cieszył się powodzeniem u widzów. Co skłoniło pana do jego realizacji? Jest pan miłośnikiem białej broni?
 
P.S.: - Kiedyś kolekcjonował ją mój zmarły brat. To był pierwszy kontakt z białą bronią. Później po latach zafascynowała mnie książka prof. Andrzeja Nadolskiego Dzieje broni – broń biała wydana przez Ossolineum.
 
A.W.: - W takim razie jest to dojrzała miłość i wróży trwały związek z tematem.
 
P.S.: - Takie odnoszę wrażenie. Wydaje mi się, że nie tylko mnie, ale współpracujących ze mną aktorów dopingowały do pracy osobowości profesorów Andrzeja Nadolskiego i Zdzisława Żygulskiego. Serial powstawał w zawrotnym tempie. Dawało się wyczuć zmęczenie zespołu, jednakże zainteresowanie prof. Żygulskiego naszą pracą i ten szlachetny zachwyt nad każdym eksponatem pozwalał nam odzyskiwać siły.
 
A.W.: - Wiele razy podczas kręcenia filmu wasza ekipa odwiedzała Kraków?
 
P.S.: - Prawie wszystkie materiały filmowe, które realizowałem podczas pracy nad tym serialem wcześniej czy później prowadziły mnie do Krakowa. Osobiście byłem z tego zadowolony, lubię tu przyjeżdżać, potem jakoś lżej oddycha mi się w Łodzi.
 
A.W.: - Wydaje mi się, że łatwiej realizuje się filmy przyrodnicze czy geograficzne. Muzealne eksponaty nie są chyba atrakcyjne w sensie fabularnym. A jednak pański serial nie nudził, wręcz wciąga widza do kreowanych akcji.
 
P.S.: - Długo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że muszę pozbyć się wszechwiedzącego narratora, ale też pozwolić prof.. Andrzejowi Nadolskiemu na swobodny tok gawędy. Tak więc do prezentowania broni zaangażowałem znakomitego szermierza Wojciecha Zabłockiego i jego syna Michała. Aktorzy zaś raz byli słuchaczami, innym razem przeistaczali się w postacie z danej epoki. Profesor Nadolski miał więc na planie słuchaczy i jego gawędy wypadły bardzo naturalnie.
 
A.W.: - Broń to przecież narzędzie do zabijania?
 
P.S.: - Starałem się pokazać, że nie tylko. Może służyć także do obrony życia i ideałów. Dlatego w serialu wiele odnośników literackich i ikonograficznych.
 
A.W.: - Myślę, że udało się panu przekonać widzów. Świadczy o tym powodzenie serialu. Do zobaczenia w Krakowie przy innej okazji.
 
P.S.: - Wszystkie drogi prowadzą do Krakowa, a więc do zobaczenia.
 
„Dziennik Polski” Kraków 30-31.01.1988 r.
 
 
 
 
 
 
1988-08-DD
Pomysł na serial
 
„GR” rozmawia z Piotrem Słowikowskim
 
Jest laureatem nagrody prezesa Komitetu ds. Radia i Telewizji, co oznacza, iż potrafi zapisać się wyraziście swoją działalnością twórczą na antenie. Ale przecież zanim przystąpił do realizacji serialu Biała broń, który przyniósł mu ogólnopolską renomę, dał się poznać jako wrażliwy i kompetentny znawca problematyki kulturalnej. Zrealizował wiele interesujących programów z cyklu Artyści – Galerie, a także inne pozycje poświęcone wybitnym luminarzom sztuki, jak choćby Horacego Safrina anegdoty, mądrości i przypowieści czy Opowieść o Janie Sztaudyngerze. Wyróżniały się one nie tylko znakomitą dokumentacją, umiejętnością przeprowadzenia analizy twórczego dorobku pisarza czy artysty plastyka, ale także zaskakującym chwytem czy pomysłem formalnym, często wywiedzionym – co szczególnie się chwali, ze stylistyki charakterystycznej dla bohatera filmu. Nie wzięło się to z przypadku. Piotr Słowikowski jest przecież absolwentem Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Łódzkiego, a także absolwentem jednego z warszawskich studiów podyplomowych, poświęconych zagadnieniom krytyki literackiej i artystycznej. Ukończywszy studia polonistyczne w roku 1972, związał się na dwa lata z radiem, by potem przejść do „małego okienka” i pozostać mu wiernym do dziś. Wierząc, iż mimo niekwestionowanych sukcesów, jeszcze swoje najlepsze prace ma przed sobą, rozmawiamy dziś z Piotrem Słowikowskim nie tylko o serialu Biała broń.
 
M.K.: W czasie emisji tego serialu mówiło się, że zrobił pan rzecz dla wszystkich: i dla dorosłych, i dla dzieci, co w przypadku filmu dokumentalnego jest największym komplementem…
 
P.S.: - Przyznam szczerze, iż zaskoczyło mnie to, iż ten serial oglądają przedstawiciele wszystkich pokoleń. Do tego badania OBOP wykazały, ią każdy jego odcinek trafia do co najmniej kilku milionów widzów. Ale myślę, że to sprawa głównie tematu. Biała broń to niemal symbol polskiego sposobu bycia, a jednocześnie – by rzecz rozszerzyć i na inne kraje – to określony znak kulturowy. Możemy powiedzieć: obserwując jak załatwiasz porachunki, jak prowadzisz wojnę, dowiem się kim jesteś i jakie są twoje ambicje. Czyli dzieje białej broni to wręcz dzieje obyczajowości i kultury. Pomyślałem tak po przeczytaniu znanej książki prof. Andrzeja Nadolskiego i postanowiłem zrobić serial. (Dzieje broni – biała broń). Projekt ten przeleżał się długie lata, ale wreszcie doczekał się realizacji. Do produkcji wszedł dokładnie po sześciu latach od zgłoszenia tematu.
 
M.K.: - Koniec wieńczy dzieło… Szkoda, że tak długo czekaliśmy na realizację, ale najważniejsze, iż się udało. Czy pozwoli pan, iż zapytam o rzeczy, które dotyczą nie tylko tego serialu? Czy nie miał pan obaw, iż bez wykształcenia filmowego nie poradzi sobie z warsztatem?
 
P.S.: - Trafiła pani w bardzo czułe miejsce. Oczywiście wielokrotnie zastanawiałem się w swoim zawodowym życiu, czy dziennikarz telewizyjny, ale nie wykształcony na którymś z wydziałów szkoły filmowej, a więc bez znajomości gramatyki języka filmowego w ujęciu akademickim, potrafi sobie poradzić z serialem operującym arkanami warsztatu dotyczącego dużych i małych ruchomych obrazów. Doszedłem jednak do wniosku, iż pomimo pewnych kompleksów – warto spróbować tej pracy. Bowiem dziennikarz pracuje szybko, operatywnie, często zastępując wiedzę techniczną wyczuciem i znajomością praw odbioru. A to musi mieć znaczenie.
 
M.K.: - Rzeczywiście. Przecież w serialu Biała broń interesująca jest – poza zawartością merytoryczną – także forma. Jest to przecież serial oświatowy, a więc dydaktyczny, ale korzystający z najróżniejszych środków – właściwych zarówno filmom fabularnym, jak i dokumentalnym. Tej formie zawdzięcza także popularność.
 
P.S.: - Długo zastanawiałem się nad tym, jak to ożywić. Można było oczywiście zrobić wstawki animowane, ale zdawałem sobie sprawę, że to nie to. Wreszcie udało się wpaść na właściwy pomysł. Zastosowaliśmy więc formę gawędy – gawęda pozwala „ustawić” znakomitego znawcę problemu i mówcę prof. Andrzeja Nadolskiego przed audytorium złożonym z aktorów i odwoływać się do różnych skojarzeń, dygresji, do włączania jako materiału dowodowego fragmentów filmów fabularnych, do przygotowania pewnych inscenizacji itp. A jednocześnie pokazać wiele obrazów dotyczących tematu, wyjść w plener na różnego rodzaju pokazy itd.
 
M.K.: - Interesująca jest w ogóle historia związana z tym serialem, co mocniej widać w jakiś czas po emisji. Musiał pan włożyć w niego ogromnie dużo pracy, przede wszystkim dokumentacyjnej, ale nie tylko…
 
P.S.: - No tak, musiałem spenetrować największe muzea, przy okazji „sprostować błędy”, popełnione przez malarzy, często traktujących białą broń jako wyłącznie symbol. Ale nie o to chodzi, by wytykać niedostatki, lecz by pokazując dzieje białej broni, jednocześnie kontynuować prawdę historyczną i mity.
 
M.K.: - Wiem, że musiał pan zamawiać specjalne eksponaty u płatnerzy, gdyż szkoda było ryzykować walkę np. oryginalnymi mieczami…
 
P.S.: - Tak. A o skali trudności Może świadczyć fakt, iż obecnie w Polsce jest tylko trzech płatnerzy. Zamawialiśmy, nie bez problemu, wiele rzeczy w Aninie. Okazywało się np., iż współczesne stopy stali nie odpowiadają temu co autentyczne. Trzeba było przy tym dostosowywać się do potrzeb – razem z panami Zabłockimi dzieliliśmy sceny na „pojedynki” i „machanki”, starając się potraktować wszystko bardzo oszczędnie.
 
M.K.: - Najważniejsze, że wyszło. Ale czy pan nie ma ochoty realizować serialu o białej broni w innych krajach? To, co pan pokazał dotychczas, jest bardzo specyficznie polskie. Ale przecież można byłoby przyjrzeć się dziejom świata pod tym względem…
 
P.S.: - Myślę, że tak. I że zapotrzebowanie na to byłoby duże, ale to nie ode mnie zależy. Na razie robię film o twórczości Józefa Chełmońskiego, a co będzie później, zobaczymy.
 
M.K.: - Czekamy na następne odcinki Białej broni i życzymy dalszych sukcesów.
 
„Głos Robotniczy” sierpień 1988 r.
 
 
 
 
 
 
1998-02-24
Spotykania „Czuły punkt”
 
Z Piotrem Słowikowskim, publicystą kulturalnym, dziennikarzem łódzkiego ośrodka TVP rozmawia Kalina Jerzykowska
 
K.J.: - Chcesz zaprosić łodzian do odwiedzania w ustalony czwartek miesiąca – poczynając od czwartku najbliższego – Klubu Nauczyciela, przekształconego na tę okazję w Spotykalnię „Czuły punkt”.
 
P.S.: - Bardzo chcę. A „Gazetę Wyborczą” chcę namówić, by łodzian do tego przekonała.
 
K.J.: - Najpierw więc musisz przekonać „Gazetę”.
 
P.S.: - Spróbuję. Będzie to cykl spotkań z ludźmi, których warto poznać bliżej, poznać to, co robią, dowiedzie.…ć się, dlaczego to robią i po co – może robią to i dla nas?
 
K.J.: - To wyjaśnia słowo „spotykalnia”. A co znaczy ten „czuły punkt”?
 
P.S.: - Punkt ciężkości tych spotkań, sedno, ideę. Bo tzw. spotkania z ciekawymi ludźmi to przecież nic nowego, benefisy różne też już bywały. A tym cyklem chciałbyn udowodnić założenie – jestem przekonany o jego prawdziwości – że każdy człowiek ma taki właśnie „czuły punkt”, który sprawia, że reaguje szczególnie silnie na pewne zdarzenia, zjawiska czy choćby obrazy. Reaguje twórczo: jeśli jest pisarzem – pisze o tym, jeśli jest malarzem – maluje, jeśli społecznikiem – organizuje akcję itp.
 
K.J.: - Co to znaczy „reaguje szczególnie silnie”? Wzrusza się czy wścieka? Chodzi o rozczulenie czy uczulenie z wysypką?
 
P.S.: - Zdecydowanie o ten odcień znaczeniowy czułości, który kojarzy się pozytywnie – z zachwytem, podziwem, miłością. Ale nie z czułostkowością i sentymentalizmem. Mogą to być pierwsze wiosenne kwiaty, mogą to być bezpańskie psy albo ślady przeszłości, odkrywane w zakamarkach łódzkich podwórek.
 
K.J.: - To się trochę łączy z naszą akcją poszukiwania „Magicznych miejsc”.
 
P.S.: - Tak, to są dwie próby dotarcia do tego samego, tyle że z różnych punktów wyjścia. Dotarcia do siebie przez innych i do innych przez siebie. Dlatego bohaterami kolejnych czwartków w Spotykalni będą ludzie, którzy mają szczególnie silną potrzebę albo szczególny dar komunikowania się z innymi – przez swoją twórczość czy to artystyczną, czy naukową, czy wręcz przez swoją życiową kreatywność. Ci bohaterowie nie będą w naszej Spotykalni wystawionymi za szkłem na pokaz eksponatami – będą cały czas ze swymi gośćmi, będzie można z nimi porozmawiać w cztery, zapytać o ocenę własnego wiersza czy wiszącego na ścianie cudzego obrazu, będziemy wspólnie szukali właśnie ich czułego punktu. Może okaże się także naszym czułym punktem? A może pozwolić nam odnaleźć nasz własny czuły punkt?
 
K.J.: - Ładne. Ale trochę mało. Posłuchamy, pooglądamy i wrócimy do naszej nieczułej rzeczywistości?
 
P.S.: - Nie. Chcemy, żeby po tych spotkaniach został także jakiś materialny ślad. Każdy bohater takiego spotkania musi zostawić po sobie cos – wiersz, rysunek, fotografię oraz bardzo osobistą wypowiedź na temat swojego „czułego punktu”. Po iluś tam spotkaniach, oby owocnych, planujemy wydawnictwo, w którym zostaną zawarte wszystkie te ślady. Oczywiście śladem będą także telewizyjne reportaże z tych spotkań, bowiem łódzka telewizja jest, obok Klubu Nauczyciela, organizatorem cyklu i każdy z tych czwartkowych wieczorów zostanie zarejestrowany. Liczymy również, że „Gazeta Wyborcza”, jako prasowy patron akcji, zechce od czasu publikować relacje ze spotkań i co ciekawsze fragmenty ich „pokłosia”.
 
K.J.: - Zechce. Zatem zaczynamy pojutrze, 26 lutego 1998 roku, o godz. 19.00 w Klubie Nauczyciela, przy ul. Piotrkowskiej 137. To opakowanie, a zawartość?
 
P.S.: - Wieczór inauguracyjny nosi tytuł „Rodzice chrzestni”, pod którym to kryptonimem kryje się dwoje poetów: Lucyna Skompska i Zbigniew Dominiak. Na ścianach będą wisiały obrazy Mikołaja Dawidziuka, na schodach będą śpiewały chóry, a w klubowych salach Agnieszka Greinert i Stanisław Kwaśniak. Honory domu będzie pełnił Andrzej Poniedzielski, a subtelne zależności między sercem a sztuką spróbuje uporządkować kardiolog, prof. Maria Krzemińska-Pakułowa.
 
K.J.: - Polecamy i zapraszamy.
 
„Gazeta Wyborcza” 24.02.1998 r.
 
 
 
 
 
 
2000-11-25
Skala wrażliwości
 
Z Piotrem Słowikowskim, twórcą autorskich programów w Łódzkim Ośrodku Telewizyjnym, rozmawia Zdzisława Hausner
 
Z.H.: - W Klubie Nauczyciela mieszczącym się przy ul. Piotrkowskiej spotykał się pan z wieloma interesującymi ludźmi kultury. Był to cykl Skala wrażliwości, który „spadł” z anteny telewizyjnej. Ostatnim gościem jego była Kira Gałczyńska, która ubolewała, iż wiele osób w tym cyklu nie będzie pan mógł przedstawić. Dlaczego właśnie ten program „spadł”?
 
P.S.: - Program miał wielu zwolenników, wielu widzów, o czym świadczyły liczne listy i telefony. Spotkania te nadal będą się odbywać, one „obrosły” w pewną tradycję, szkoda, że bez kamer telewizyjnych. Skala wrażliwości nadawana była raz w miesiącu. Program trwał „zaledwie” 30 minut. Niestety, nie znalazł miesca w obecnej „ramówce”.
 
Z.H.: - Czuj e, że jest pan rozgoryczony, gdyż cykl ten ukazywał wrażliwość ludzi niebagatelnych, nie tylko zresztą z Łodzi.
 
P.S.: - Do gościnnego Klubu Nauczyciela zaprosiłem, między innymi Tomasza Tomaszewskiego, Marka Budziarka, Piotra Pustelnika, Annę Sztaudynger i Jacka Sztaudyngera, rodowitego łodzianina – poetę tworzącego w Krakowie Bronisława Maja, Adama Szypera, poetę polsko-żydowskiego żyjącego w Nowym Jorku, ale i w Łodzi, Wojciecha Grochowalskiego pochodzącego z Mazowsza, który dla Łodzi „zrobił” więcej niż niejeden łodzianin. Wśród planowanych gości była Ewa Lipska mieszkająca w Wiedniu, Stefan Chwin z Gdańska. Myślałem o nich, gdyż przedstawiciele łódzkich mediów mogliby zapytać Ewę Lipską o wielonarodowość. Stefana Chwina o Łódź zrodzoną z różnych nacji itd., itd. Z Wiesławem Myśliwskim byłem umówiony na promocję jego nowego utworu – dramatu. Trudno.
 
Z.H.: - Cykl ten, jak i inne działania pańskie, uhonorowany został Nagrodą Prezydenta Miasta Łodzi. Wcześniejsze Laura zebrał pan za Białą broń - cykl dokumentalny, Grand Prix na Festiwalu Filmów o Sztuce w Zakopanem – za dokument o Jerzym Dudzie-Graczu. Teraz koncentruje się pan na twórczości dla telewizji regionalnej. Dlaczego?
 
P.S.: - Kiedyś, gdy robiłem tylko programy dla „Dwójki”, jak np. Artyści – Galerie pewien kolega radził z przekąsem, bym przeniósł się do Warszawy i nie zajmował tu etatu. Wziąłem sobie to do serca. A na serio – dla regionalnej TV pracuje mi się z przyjemnością. I daje mi to prawdziwą radość. System przebicia się pomysłu na antenę ogólnopolską jest – delikatnie rzecz nazywając – daleki od… ideału.
 
Z.H.: - Dlaczego nie lubi pan pokazywać się na antenie?
 
P.S.: - Uważam, że nie nadaję się do tej roli. Wychodzi mi to nie najlepiej.
 
Z.H.: - Omija pana sława człowieka ekranu.
 
P.S.: - Dziękuję. Postoję obok. Wolę przeprowadzać wywiady zadając pytanie z offu, czyli spoza kadru. Telewizja nie powinna służyć lansowaniu prowadzących. Ważniejsi są goście programu – bohaterowie, a najważniejszy jest widz. I to dla niego konstruujemy program, dbamy o rytmy, układy wypowiedzi. Najbardziej jestem zadowolony wówczas, gdy widz ma wrażenie, że bezpośrednio rozmawia z bohaterem. Usuwam siebie. Montaż jest sztuką filmu i także telewizji. Praca w telewizji jest zespołowa. Staje się pasjonującą przygodą dzięki wspólnemu pokonywaniu trudności. Operatorzy Adam Kaczanowski, Stanisław Ścieszko - senior, Tadeusz Kośmider, montażysta Jacek Morawczyński, kierownik produkcji Wielisława Rokicka, to najbliżsi przyjaciele „w akcji”. Ale jest ich wielu i dziękuję wszystkim za pomoc.
 
Z.H.: - Rozpoczął pan od niedawna dwa nowe cykle?
 
P.S.: - Tak. Są to programy studyjne. Piątek – koniec i początek, to program tworzony zespołowo, ukazujący bogactwo środowiska twórczego, artystycznego Łodzi. Pragniemy, by, by to środowisko było współautorem programu. Niedziela w pościelach - to program poranny, taki jak poranne niedzielne leżenie w łóżku i rozmyślanie na różne tematy. Prowadzi go sympatyczne małżeństwo: Maja Piwońska i Andrzej Janeczko, czyli „Trzeci Oddech Kaczuchy”.
 
Z.H.: - Dziękuję za rozmowę.
 
„Trybuna” 25-26.11.2000 r.
 
 
 
 
 
 
2007-06-06
Jestem tylko opowiadaczem historyjek
 
Z Amosem Ozem rozmawia Piotr Słowikowski
 
P.S.: - Dlaczego prozę poetycką, jaką pan napisał, określa pan jako opus magnum? Czy to ze względu na język, czy na treść?
 
A.O.: - Oba czynniki są ważne. Starałem się w tej książce zatrzeć linię między prozą a poezją, między tragedią, między starożytnością a nowoczesnością, między kolokwialnym językiem a slangiem. Pragnąłem bardzo zatrzeć podział między autobiografią a fikcją, stworzyć całość, która jest rozmową z Bogiem i opowieścią o rodzinie. P.S.: - Czy jako morze można uznać sumę pańskiej twórczości, która jak rzeki wpadają do morza, łączy się w obszarze pana wyobraźni?
 
A.O.: - Tak, to samo morze jest śródziemnomorskim terenem mojej pracy. Kraje i regiony układają się wokół tego obszaru.
 
P.S.: - Jednocześnie jest pan władcą tego terenu, Bogiem. Co wynika z tego władania?
 
A.O.: - Tak, robię to, co robi Bóg – tworzę wiele różnych postaci i obserwuję, w jakiem interakcje wchodzą. Czasem studiuję ich zachowanie, czasem im nawet współczuję.
 
P.S.: Istnieje przekonanie, że Żydzi żywią wielką miłość i szacunek do książek. Dziecko podnosząc upuszczoną książkę – całuje ją…
 
A.O.: - Przez tysiące lat księgi były jedyną rzeczą, którą posiadaliśmy. Nie mieliśmy zamków, pałaców, stolic, ziem, pól, lasów. Wszystko, co mieliśmy – to książki. One były naszą ojczyzną.
 
P.S.: - W Opowieści o miłości i mroku wspomina pan o czytanej panu w dzieciństwie książce, której nauczył się pan na pamięć. Co to była za książka i czy ten „gest” nie przypomina uczenia się Tory?
 
A.O.: - To była książeczka dla dzieci, tytułu już nie pamiętam, ale pamiętam, że bardzo chciałem umieć czytać. Później, gdy studiowałem Torę, zauważyłem, że to jest ten sam sposób nauki. Prowadzi on od serca do pamięci, w której zakodowane są nie litery, ale całe linijki.
 
P.S.: - Jaką rolę w pańskiej twórczości odegrali rodzice?
 
A.O.: - Bardzo ważną. To jakby dwie bramy do mojego życia. We wszystkim, co robię, w jakiś sposób się do nich odnoszę, nawet kiedy się czasem przeciw temu buntuję. Oni są stale obecni w moim życiu. Opowieść o miłości i mroku napisałem dlatego, że czułem potrzebę przedstawienia rodziców moim dzieciom. Nigdy się nie poznali, a poprzez tę książkę stworzyłem im obszar spotkania.
 
P.S.: - Na kartach pańskich książek pojawiają się osoby z bliższej lub dalszej rodziny. Wśród nich także z Łodzi, jak np. Staszek Rudnicki. Czy to pana wujek?
 
A.O.: - Staszek Rudniki nie był moim wujkiem. Był przyjacielem rodziny. Ale znałem wielu ludzi pochodzących z Łodzi, włącznie z moimi przybranymi rodzicami – państwem Huldai. Oni adoptowali mnie, gdy postanowiłem wieść samodzielne życie i dotarłem do kibucu Hulda. Byli nauczycielami w gimnazjum w Łodzi. Wiele opowiadali mi o tym mieście, swoim pochodzeniu, dziejach rodziny. W ich wspomnieniach wyczułem mieszane uczucia na temat Polski, ale to było typowe dla przybyszów.
 
P.S.: - Jednym z uczuć trudniejszych niż wspomnienia o pogromach i aktach poniżenia jest nostalgia. Pana matka zapłaciła za nią depresją i samobójstwem. W pańskich opowieściach pojawiają się ludzie z wieczną tęsknotą – najpierw za Izraelem, a potem za krajem, z którego się wyemigrowało. Na tym tle pańska babcia jawi się jako osoba bardzo spokojna i poukładana, potrafiąca wszystko krótko i logicznie wytłumaczyć.
 
A.O.: - O tak! Kiedy byłem małym chłopcem, wytłumaczyła mi jaka jest różnica między Żydami a chrześcijanami. Powiedziała: „Widzisz, mój chłopcze, chrześcijanie wierzą, że Mesjasz tu już raz i powróci pewnego dnia. My, Żydzi, wierzymy, że Mesjasza nie było, że dopiero nadejdzie. A przez tę różnicę zdań tyle nienawiści, rozlewu krwi, prześladowań. I po co? Dlaczego po prostu każdy nie może zaczekać i sam się przekonać? No bo jeśli Mesjasz przyjdzie i powie: Cześć, miło was z n o w u widzieć, to Żydzi przeproszą chrześcijan. A jeśli powie: Cześć, jak się macie, miło was w r e s z c i e poznać, to chrześcijanie przeproszą Żydów. Dopóki więc Mesjasz nie nadejdzie, to żyjmy w spokoju i pozwólmy innym żyć.
 
P.S.: - Jakże logiczny i prosty sposób! Ale, jeśli jesteśmy przy anegdotach, to Jerozolima, w której pan spędził dzieciństwo, była tyglem sporów religijno-ustrojowych (taka pozostała zresztą do dziś). Prawda to, że w starej kawiarence siedział kiedyś starutki dostojny Pan Bóg?
 
A.O.: - Tak było… Przynajmniej tak mi opowiadała babcia. Dosiadł się do tego dostojnika pewien śmiertelnik. Podejrzewał starca, że to Bóg, a po kilku drobnych cudach był tego pewien. A więc przekonany już, że rozmawia z samym Bogiem, poprosił by ten rozsądził, która religia jest prawdziwa: Chrześcijaństwo? Kto wyznaje słuszną wiarę A może Żydzi, a może muzułmanie? Pan Bóg zasępił się, położył rękę na ramieniu rozmówcy i odpowiedział: powiem ci prawdę, młody człowieku, ja nie jestem religijny! Ja nawet nie interesuję się religią.
 
P.S.: - W tej anegdocie przejawia się typowe dla Żydów widzenie Boga.
 
A.O.: - Myślę, że w judaizmie panuje pewna anarchia. Z Bogiem się dyskutuje, sprzecza, negocjuje. To się zaczęło niedaleko stąd, 20kilometrów od Arad leżała ponoć Sodoma. Kiedy Abraham chciał ocalić przed gniewem Boga to grzeszne miasto, zaproponował, by Bóg odstąpił od swego zamiaru, jeśli znajdzie się tam 50 sprawiedliwych. Ale tylu ich tam nie było, zaniżał więc kolejno: 40, 30, 20, 10. Zupełnie jak sprzedawca używanych samochodów. I kiedy przegrał ten spór, spojrzał w górę i rzekł: „Czyż sędzia całej ziemi nie postąpi należycie?” To bardzo śmiałe. To jakby mówić Bogu: ”Może i jesteś Bogiem, ale nie jesteś ponad sprawiedliwością, może jesteś prawodawcą, ale nie jesteś ponad prawem, może i jesteś władcą wszechświata, ale nie możesz igrać z prawami, i oprawa winny być ważniejsze niż Ty”. To jest bardzo żydowskie podejście do Boga. Ten sam fenomen sporu z Bogiem można znaleźć u proroków, w twórczości średniowiecznych poetów, a Talmudzie, w nowoczesnej poezji. Współczesny poeta Jehuda Amichaj napisał: „Bóg jest pełen miłosierdzia (litości), bo gdyby tak nie było, to może byłoby trochę miłosierdzia na świecie, a nie tylko w nim”.
 
P.S.: - Ale z pewnością źródłem zła, nieszczęść, tragedii jest cecha typowo ludzka – fanatyzm. Temu problemowi poświęcił pan wiele miejsca. Myślę tu o trzech wykładach, które wygłosił pan na uniwersytecie w Tybindze w 2002 roku. Powstała z nich książka Jak uleczyć fanatyka. W tytule brak znaku zapytania. A więc – jak?
 
A.O.: - Zamiarem moim było i jest studium fanatyzmu. Porównywanie rodzajów fanatyzmu. Jaka jest geneza tego zjawiska? Czy nie jest aby prawdą, że w każdym z nas drzemie fanatyk? Jaki gen uruchamia aktywność fanatyzmu człowieka? Tu nie chodzi tylko o polityczny fanatyzm (najokrutniejszy). Są inne jego rodzaje, a ja chcę je poznać.
 
P.S.: - Jakie cechy ma fanatyk jako taki?
 
A.O.: - Powiedziałbym, że jest przede wszystkim wielkim ateistą. Jest zawsze bardziej zainteresowany tobą niż sobą! On chce poprawić twój byt, uleczyć twa duszę, uratować twoje życie. To on dla twojego dobra, jeśli się nie nawrócisz, zabije cię, przekonany, że wysyła cię do lepszego świata. Zawsze jest zainteresowany tobą, prywatnego życia nie ma, poświęca się w stu procentach.
 
P.S.: - Jak i czy da się go uleczyć?
 
A.O.: - No cóż, ja nie jestem naukowcem, socjologiem, jestem tylko opowiadaczem historyjek – takim bajarzem. I oceniam fanatyków z takiego punktu widzenia. Myślę, że najlepszym sposobem walki z fanatykiem w nas samych jest świadomość jego istnienia w naszym wnętrzu. Poeta Jehuda Amichaj pisze, że „kiedy mamy stuprocentową rację, żadne kwiaty nie będą rosły”. Za każdym razem, kiedy jesteśmy przekonani, że mamy rację absolutną, musimy podejrzewać, że przemawia przez nas fanatyk.
 
P.S.: - Ale i panu zdarzało się wkraczać na drogę nienawiści. Jako dzieciak rzucał pan kamieniami w Anglików. Co spowodowało przemianę w człowieka tolerancji?
 
A.O.: - Częścią procesu mojego wychowania był bunt przeciw światu moich rodziców. Zwłaszcza przeciw ojcu. W wieku 14 lat buntowałem się przeciw jego prawicowym, nacjonalistycznym poglądom politycznym. Obserwowałem różnych przyjaciół ojca, i zacząłem dostrzegać fanatyków w różnych dziedzinach życia. Nie tylko w polityce. Stwierdziłem, że są wegetarianie, którzy zjedliby cię żywcem za jedzenie mięsa, walczący z nikotyną, którzy spaliliby cię za zapalenie papierosa. W czasie owych studiów nad fanatyzmem rejestrowałem przejawy tego zjawiska w codziennym życiu, wewnątrz rodziny, między mężem i żoną, rodzicem a dzieckiem. Ostatecznie wyrosłem na eksperta i autorytet w tej dziedzinie, profesora fanatyzmu komparatystycznego (śmiech).
 
P.S.: - Jest w Opowieści o miłości mroku epizod z ojcem i nabojami. Niw mogąc umieścić ich w magazynku, przemawiał do nich fragmentami z dzieł literatury światowej. Pisze pan o polskim cytacie z poezji narodowej, Owidiuszu, Lermontowie, Gilgameszu i kilkunastu innych postaciach. To piękna, groteskowa scena. Czy to nie był pewien przyczynek do zrozumienia dystansu, walki z własnym fanatyzmem? A tak przy okazji, czy pamięta pan, jakiego polskiego autora cytował ojciec?
 
A.O.: - Niestety, nie. Nie znam polskiego. Ojciec był autorytetem, znawcą literatury światowej. W tej Wielkiej Encyklopedii, która zajmuje górną półkę, wszystkie informacje i zapiski dotyczące polskiej literatury są jego autorstwa. Ale ten epizod z ojcem, bezskutecznie próbującym załadować magazynek i przemawiającym w kilkunastu językach, to obraz bardzo żałosny, bo ojciec był człowiekiem pokoju, który musiał walczyć na wojnie i po prostu nie był w tym dobry.
 
P.S.: - Dodajmy, że zaniósł do kwatery osobno magazynek, karabin i naboje w torebce śniadaniowej. Tam wprawdzie pokazano mu, jak łatwo wkłada się naboje, ale broń odebrano i dano latarkę i gwizdek. A przypomniałem ten przykład, bo czy nie uważa pan, że literatura, sztuka, wszystko, co kształtuje wyobraźnię, to antidotum na fanatyzm?
 
A.O.: - Myślę, że to może pomóc w ukształtowaniu człowieka, ale niczego nie gwarantuje. Widziałem obznajomionych z kulturą fanatyków, którzy znali wiele języków i przeczytali masę książek, kochali muzykę, kochali sztukę, a mimo to byli nadal fanatykami. Sądzę natomiast, że bardzo może pomóc poczucie humoru. Zwłaszcza w stosunku do własnej osoby. Ten, kto potrafi śmiać się z siebie, jest odporny na fanatyzm.
 
P.S.: - Co pan, jako pisarz, sądzi o literaturze ukazującej Holokaust? Czy można pisać o takim okrucieństwie?
 
A.O.: - Myślę, że książki, które zbliżyły mnie do tego horroru, przeniosły mnie tam, tamten czas! Jestem tym książkom wdzięczny. Są bolesne do czytania, skomplikowane, ale dzięki nim to wiem. Holocaust istotnie jest bardzo trudny do pokazania w literackim dziele, bo ludzki język nie jest w stanie go nazwać, określić. Naziści stworzyli zdehumanizowany język dla Holocaustu. Literaturze jest bardzo trudno uchwycić popełnioną zbrodnię, stosując ten zdehumanizowany język i jednocześnie pozostawać literaturą.
 
P.S.: - Jest pan działaczem partii „Pokój teraz” (Szalom achszaw). W swoich wykładach na uniwersytecie w Tybindze przedstawiał pan program zakończenia konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Czy to w ogóle jest możliwe?
 
A.O.: - Nasze ziemie to mały kraj. To jak mały dom, w którym mieszkają dwie rodziny. Żadna z tych rodzin nie zamierza się wyprowadzić, zresztą nie mają dokąd pójść. Ten dom trzeba podzielić na dwa mieszkania i zostać sąsiadami. I tak się kiedyś stanie, choć trudno powiedzieć kiedy. Ale trzeba ten dom podzielić.
 
P.S.: - Dziękuję za rozmowę i mam pewną prośbę. Na lotnisku w Warszawie kupiłem z myślą o panu kartkę pocztową z pomnikiem Chopina. Zaadresowałem ją do siebie i chciałbym się z panem umówić, że kartkę tę wyśle pan ze Sztokholmu albo Oslo.
 
A.O.: - Dobrze, kiedyś może tam będę, to ją wyślę…
 
P.S.: - Wierzę, że pan tam będzie, i to nie przypadkiem – tylko po nagrodę, którą tam się odbiera.
 
„Midrasz” nr 6, czerwiec 2007 r.
Piotr Słowikowski - Dziennikarz, publicysta, komentator
Życiorys
O twórcy
Recenzje
Wywiady
Twórca o sobie