Bernard Sołtysik - muzyk, kompozytor
Bernard Sołtysik
Muzyk, kompozytor
Wywiady
ID-002469.doc
 
2006-01-25
Toast za 45 lat pracy na muzycznej scenie Dziennik z podróży
 
Rozmowa z Bernardem Sołtysikiem twórcą Pro Contry i kompozytorem Gaygi
 
T.S.: 45 lat na scenie muzycznej to piękny jubileusz. Ma pan jakieś szczególne życzenia?
B.S.: Największym moim pragnieniem jest to by płyta „Dziennik z podróży”, którą ostatnio nagraliśmy z Grygą, zaistniała w mediach. Jesteśmy przekonani, że proponujemy coś naprawdę dobrego, oryginalnego.
 
T.S.: Co dla pana było większym zawodowym sukcesem – wykreowanie w latach 70, zespołu Pro Contra czy artystyczny i muzyczny wizerunek Gaygi?
 
B.S.: Zaczynałem jako nauczyciel wychowania muzycznego. Każde następne wyzwanie było sukcesem. Przed Pro Contrą był zespół Cykady, dla którego pisałem piosenki i od tego momentu liczę swoją prace na estradzie. Cykady doprowadziłem w latach 60. do tzw. Złotej Dziesiątki Franciszka Walickiego. Byliśmy w towarzystwie Skaldów, Blekautów, Tadeusza Woźniaka.
 
T.S.: Gdy w 1970 roku zakładał pan w Łodzi zespół wokalny Pro Contra, na rynku świetnie radziły sobie już Alibabki, Filipinki, Partita. Jak pan zamierzał pokonać konkurencję?
 
B.S.: Proponując inne brzmienie zespołu. Odrzuciłem kanony utarte i klasyczne, których mnie uczono w szkole po to, żeby białe dziewczyny śpiewały prawie jak czarne. Pierwsza doceniła nas Halina Kunicka i poprosiła do współpracy przy nagraniu płyty. Dźwiękowiec krzyczał: „Jak one otwierają usta! To jest antyśpiewanie!” Lucjan Kydryński ripostował: „Co mnie obchodzi, jak one otwierają usta, chodzi o to, jak brzmią”. Realizator dźwięku upierał się, że to „krzyk murzyński, a nie brzmienie”. Nam tymczasem o taki efekt chodziło. Pro Contra towarzyszyła potem m.in. Maryli Rodowicz i Jerzemu Połomskiemu. Nawet Skaldowie zaprosili nas do współpracy, choć byli bardzo związani z Alibabkami.
 
T.S.: Zespół wylansował własne przeboje „kochajmy orkiestry wojskowe”, „Świat starych filmów”, występował w Opolu i Sopocie. Co więc zdecydowało o jego upadku?
 
B.S.: Wolałbym mówić o pierwszym sukcesie – wygranym plebiscycie Studia 13 piosenką „Jeszcze dzionek zaczekam”, ale cóż. Na przełomie lat 70. i 80. zespoły rockowe zdominowały rynek muzyczny i grupy wokalne były bez szans. Zawiesiłem działalność zespołu, nie sądząc, że to będzie bezpowrotne.
 
T.S.: Jak do Pro Contr trafiła Krystyna Stolarska z Siemianowic, późniejsza Gayga?
 
B.S.: Lucyna Owsińska wyszła za mąż za Jacka Lecha i prywatne sprawy wzięły górę nad zawodowymi. Żałuję, że ta kariera została zaprzepaszczona, bo Lucyna dysponowała niepowtarzalnym tembrem głosu. Moją piosenką zdobyliśmy prestiżowe wyróżnienie na drugim festiwalu wokalistów jazzowych w Lublinie. Szukałem kogoś tej miary. Krystyna Stolarska śpiewała wtedy w bluesowej grupie Skowrońskiego.
 
T.S.: Od razu zgodziła się na współpracę?
 
B.S.: Miesiąc czekałem na odpowiedź, ale weszła do grupy z wielkim zapałem do pracy. To jest wokalistka, która poświęciła życie swojej miłości – muzyce. Bez względu na sukcesy, porażki, czyjeś niezadowolenie. Stąd nasza prawie 25-letnias współpraca. Gryga jest inspirująca, motywuje do pracy.
T.S.: Jak właściwie narodziła się Gayga?
 
B.S.: Bardzo nam pomógł wyjazd do USA, gdzie wszystkie pieniądze przeznaczyliśmy na to, żeby jak najwięcej zobaczyć i usłyszeć. Chodziliśmy po klubach, teatrach muzycznych i wróciliśmy jako inni ludzie. Wszystko zostało zaplanowane perfekcyjnie.
 
T.S.: Pan czuwał nad stroną muzyczną koncertów, a do kogo należał wizerunek sceniczny, którym Gayga szokowała i za który czasem brała cięgi?
 
B.S.: Nad choreografią, charakteryzacją i strojem pracował Ryszard Boulez, ale wkrótce musiał opuścić Polskę z powodów tzw. politycznych. Podczas koncertu w Warszawie ktoś z dziennikarzy zauważył i odnotował, że oni noszą… kartki na mięso. W czasie występu Krystyna miała przypiętą kartkę na mięso na piersi, bo tak sobie wymyślił Ryszard. On sam przytwierdził ją do zapięcia spodni. Zarzucono im kpinę z polskiej rzeczywistości.
 
T.S.: Kto założył Gaydze obrożę z łańcuchem?
 
B.S.: Boulez, a ona powtarzała: jestem na łańcuchu, macie mnie taką, jaką jestem. Obroża była wówczas symbolem buntu i zniewolenia. Fani przyjeżdżali na koncerty też w obrożach i mieli z tego powodu kłopoty. Milicja zaatakowała ich pałami w Katowicach i w Opolu. Z 300-osobowej grupy tylko 30 zdołało dotrzeć do katowickiego „Spodka”, w dodatku w podartych ubraniach. Zostali wpuszczeni do środka dopiero po mojej interwencji, choć mieli bilety. Kiedy dziś Michał Wiśniewski zakłada obrożę, to nie wiem, co ona oznacza.
 
T.S.: Gayga na estradzie jest jak wulkan. To prawda, że pan obrywał za nią?
 
B.S.: I to nie raz, ale taka była moja rola. Po każdym kolejnym koncercie w dawnym ZSRR przypominano nam o zakazie śpiewania piosenek Wysockiego. Przed występem dla artystów radzieckich w Moskwie ostrzeżenie było kategoryczne: jak i teraz zaśpiewacie Wysockiego, to jesteście tu ostatni raz. Gayga była krnąbrna i złamała zakaz. Na szczęście w pierwszym rzędzie siedział mer Moskwy i głośno bił brawo. To nas uratowało.
 
T.S.: Dorastał pan w Siewierzu, w Łodzi rozpoczynał muzyczną karierę. Łódź okazała się miastem szczęśliwym?
 
B.S.: Bardzo. Atmosfera dla ludzi, którzy coś zaczynali robić, była tam sprzyjająca. W tym czasie miasto było prężnym ośrodkiem kulturalnym ze względu na wytwórnię filmów, szkołę teatralną. Artyści wędrowali między Łodzią a Warszawą.
T.S.: Powrót do rodzinnego Siewierza ma teraz charakter sentymentalny, czy także zawodowy?
B.S.: Przede wszystkim sentymentalny. Ojciec namówił mnie, bym wyjechał z nim do Łodzi, a potem żebym wybudował w Siewierzu domek. Spędzam w nim wakacje i święta, a odkąd z Gaygą założyliśmy w Siemianowicach firmę telewizyjną, domek bardzo się przydaje. Mieszkam więc i w Siewierzu, i w Łodzi.
 
Rozmawiała Teresa Semik
„Dziennik Zachodni’’
Bernard Sołtysik - Muzyk, kompozytor
Biografia
Wywiady
Zdjęcia