ID-002508.doc
1975-MM-DD
Malarstwo, subtelna koincydencja aspektów materialnych i duchowych, tego, co dotykalne, z tym, co intelektualne, co wyczuwalne, instynktownie i ulotne - to uprzywilejowana dziedzina praktykowania dobrego smaku. Łączy się to bezpośrednio z umiejętnością rozróżniania, z ćwiczeniem się w znawstwie, by później móc dokonać właściwego wyboru.
Jean Clair - Dyrektor Muzeum Picassa w Paryżu
W.K.: Z książki pt.
Akwarela poświęconej Pani twórczości można się dowiedzieć, jak niezwykły i bogaty jest Pani warsztat malarski. Jak pisze
Zofia Rozanow, dzięki swojemu niezwykłemu darowi, potrafiła Pani w kształcie plastycznym ukazać treść mistyczną, tajemną charyzmę, do których doszła Pani przez modlitwę i kontemplację. Czym według Pani jest obraz? Obraz jest przeprowadzeniem widza w świat ducha, w świat niewidzialny. Jest darem ducha w swym bogactwie środków wyrazu, odczuć i piękna. Pozwala stale odkrywać nowe, ukryte wartości. Obrazy są częścią nas samych. Promieniuje z nich radość, jasność, jedność. Bez obrazów świat jest smutny.
I.M.T.: Malarstwo to dla mnie zapis przeżyć duchowych, spontaniczny i niepowtarzalny, tajemniczy i jedyny. Za każdym razem inny, zwłaszcza w akwareli
Skupienie i tajemnica. Wedle
Horacego, zadaniem sztuki winno być jednocześnie uczenie i dawanie satysfakcji zmysłowej. Należyte sprostanie tym dwóm funkcjom, niełatwym zresztą do pogodzenia, było przez wieki żelazną regułą sztuk plastycznych.
Clair wskazał też przyczyny dzisiejszego upadku sztuki pędzla - zniknęło gdzieś mistrzostwo operowania kolorami.
Marc Chagall udzielając wywiadu filmowcom przed wielką ekspozycją jego dorobku w Grand Palais (1970) mówił: „Nie liczy się tematyka, ale barwa. Barwa duszy, ta chemia, z którą trzeba się urodzić." Kolor jest wszystkim - powie każdy zwolennik tzw. „czystego malarstwa".
W.K.: W Pani twórczości ogromną rolę odgrywają podróże. Podróż do Ziemi Świętej, wielokrotne podróże do Szwecji, Włoch, Francji, Hiszpanii, Portugalii, Egiptu, Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Grecji, Bułgarii, Turcji, Jordanii i Syrii, Tunezji, Malty i Sycylii, i wielu innych krajów.
Czy Pani obrazy są w jakimś sensie pamiętnikiem, odbiciem tego świata?
I.M.T.: Podróżuję z ogromną deską, która zawsze wszystkim przeszkadza. Wychodzę z nią w plener i maluję. Czasami „dar jedności w Duchu Świętym" czy „dary Ducha Świętego", potem „marzenia norweskie", „rozłamy, tytonie, osty", „pejzaże tatrzańskie", „rozmowy z Bogiem", „Michałowi Aniołowi", „Kurosawie - poświęcam" czy „Osiem błogosławieństw", „wizerunki świętych" „Śladami świętych Apostołów". Są bardzo różne, dramatyczne i harmonijne. Ciepłe i zimne. Jasne i ciemne. Malowane na miejscu, w różnych krajach i różnych kulturach. Kocham je wszystkie. Są przeżyciem i zapisem. Są pamiętnikiem, życiem, cierpieniem, radością. Wypełniają przestrzeń duchową i poszerzają ją. Pozwalają na dzielenie się swoją radością z innymi. Pozwalają mi poznawać wspaniałych ludzi: artystów, kapłanów. Przynoszą ulgę.
W.K.: Studia nad sztuką starożytną i średniowieczną oraz nad symbolicznymi treściami dzieł wielkich mistrzów po sztukę współczesną prowadziły Panią ku sztuce sakralnej - wizerunki maryjne z cyklu
Modlitwy Różańcowej, cykl
Zdrowaś Maryjo, inwokacje maryjne, cykl
Ojcze Nasz i
Wierzę w Boga przemawiają językiem symboli. Gdzie tkwią najbardziej autentyczne źródła Pani malarstwa?
I.M.T.: Twórczość jest wielką tajemnicą. Czasami trudno mi zrozumieć swój obraz. Muszę się w niego wpatrywać. Muszę go kontemplować, a źródłem, oparciem, pomocą jest zawsze Bóg.
W.K.: Czy wystawy, kontakty z ludźmi i możliwość poznania ich przeżyć i reakcji przynoszą Pani jakieś szczególne doświadczenie?
I.M.T.: Miałam wiele wystaw w różnych galeriach, w różnych miastach i krajach. Każda jest inna. Ma niepowtarzalny klimat. Po każdej mam inną refleksję, inne odczucia. Najbardziej tajemnicza była wystawa w klasztorze Ojców Dominikanów w Krakowie, w Krużgankach, w 1996 roku. Nie wiem o niej nic. Była całkowicie otwarta na zewnątrz, ale dla mnie zupełnie zamknięta i tajemnicza. Działa na mnie nie tylko półmrok, ale klimat, cudowne śpiewy, chóry i modlitwy, nakładające się na wieki modlitw. Szum ich wyraźnie odczuwam w natchnieniach. Wreszcie przedziwnie działa na mnie postać samego założyciela klasztoru św. Trójcy - św. Jacka, od którego zaczęła się cała kolekcja świętych wizerunków, które czasami przynoszą mi ból. Choć tego do końca nie rozumiem, jednak przyjmuję i czekam. Dziękuję Matce Boskiej, Królowej Różańca Świętego, za ten wielki dar. Dziękuję tym bardziej, że właśnie ta modlitwa została niejako wprowadzona przez św. Dominika w XII w.
W.K.: Miała Pani przeszło 100 wystaw artystycznych. Czy zdarzyła się wystawa trudna i smutne po niej przeżycia?
I.M.T.: Tak. 20 marca 2000 roku w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Pierwszym przeżyciem było odczucie jakiegoś kolosalnego błędu, być może w ustaleniu samego terminu wystawy. Była to historyczna data postawienia stopy przez
Jana Pawła II na Ziemi Świętej. Potem tygodniowe relacje z tego wydarzenia. Kto w takiej chwili ma czas i ochotę oglądać wystawę, na dodatek łódzkiej malarki?
W.K.: Jak Pani odebrała ostatnią wystawę w Galerii Krótko i Węztowato przy Politechnice
Łódzkiej?
I.M.T.: Do zorganizowania wystawy w Galerii "Krótko i Węztowato" przy Politechnice Łódzkiej
zaprosił mnie prof.
Andrzej Gieraga, mój serdeczny przyjaciel i znakomity artysta oraz
komisarz Galerii,
Małgorzata Dobrzyniecka-Kojder.
Gospodarzem Galerii jest dr inż.
Adam S. Markowski, człowiek przewspaniały, otwarty,
szczery, bezpośredni, kontaktowy, życzliwy, kochający sztukę i artystów. Przyjęcie
zgotowano mi wspaniałe. Postaram się wypełnić te piękne życzenia i z pomocą Boga
pracować dalej, wypełniając misję swojego powołania.
W.K.: Na zakończenie naszej rozmowy chciałem zapytać, co Panią interesuje najbardziej w akwareli?
I.M.T.: Przekazanie tego, co jest pozornie niewidzialne. Emanacje ukryte w nas, które czujemy, obcując z pewnymi ludźmi czy obrazami. Te emanacje są w dziełach sztuki. Bo sztuka jest wywołaniem pewnych wrażeń, konstruowaniem pewnych form, wypowiadaniem pewnych treści. Jeśli widz odbierze to, co ja maluję, jest to wspaniała komunikacja, porozumiewanie się między ludźmi. W akwareli interesuje mnie jednorazowość, odwaga, szybkość decyzji, pewność ręki, a jednocześnie lekkość oraz cała sfera duchowości.
Dziękuję za rozmowę.
Z Izabelą Marią Trelińską rozmawiał ks. dr
Waldemar Kulbat
"Aspekt Polski", 12/75
ID-002509.doc
1988-MM-DD
Wywoływanie wrażeń i treści
Izabela Trelińska powiększyła swoje sukcesy artystyczne o wystawę akwarel zorganizowaną w Galerii Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego, POSK, w Londynie. Znana łodzianom malarka jest szczególnie bliska członkom Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Sztuki w Łodzi, gdzie od 1978 r. prowadzi wykłady z historii sztuki.
Ukończyła studia na Wydziale Sztuk Pięknych w Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu w pracowni doc. M. Wiśniewskiego. Jest plastykiem i pedagogiem. Uprawia malarstwo olejne i akwarelę. Zajmuje się także teorią sztuki i estetyką. Swą działalność artystyczną rozszerzyła poza tradycyjne formy organizując zmodyfikowane happeningi o ambitnych scenariuszach i niekonwencjonalnej aranżacji plastycznej. Uhonorowana została dwukrotnie nagrodą ministra kultury i sztuki. Prezentowała swoje prace na wielu wystawach w kraju i za granicą.
W.A.: Czy mogłaby pani scharakteryzować swoje prace wystawione w Galerii POSK w Londynie? Czy wystawa miała swoją oficjalną nazwę?
I.M.T.: Wystawa moich prac w The POSK Gallery poświęcona była Czarnej Madonnie i miała tytuł
Madonny, panny, lalki, a w ogłoszeniu prasowym o wystawie dodałam kwiaty, bo kwiatów jednak było dużo. Madonny są dla mnie obrazami trudnymi do malowania, ale trudne tematy zawsze mnie pociągały. Temat Madonny wymaga ogromnej koncentracji uwagi i pokory jednocześnie. Z chwilą kiedy siadam do malowania Madonny mam niesłychaną tremę. Odwaga jest twórcza – strach paraliżuje. Madonny oczyszczają i uspokajają moją naturę.
W.A.: Czy lalki też powstają w takim napięciu i koncentracji twórczej?
I.M.T.: Najmocniejszym moim cyklem były lalki i tych lalek nie byłam pewna na Zachodzie. Są one bardzo swoiste i moje, ekspresyjne i pełne napięcia dramatycznego. Pokazuję w nich Teatr ludzkich poczynań, ludzkich zachowań, ludzkich twarzy i masek. SA one kolorowe i żywiołowe, ale jednocześnie smutne.
W.A.: Akwarela pani jest uderzeniem barw o skąpym rysunku, wręcz zestawieniem plam o zminimalizowanej kresce, wątłej linii, ale za to wybucha kolorami.
I.M.T.: Jestem osobą czującą kolor. Myślę, że to jest temperament. W malarstwie najgłówniejszym środkiem artystycznym jest kolor. Ja ten kolor mam w sobie. Posiadam dużą łatwość wypowiadania się kolorem. To mój atut – wykorzystuję GOP podświadomie.
W.A.: Co najbardziej interesuje panią w akwareli?
I.M.T.: Przekazanie tego, co jest pozornie niewidzialne. Emanacje, ukryte prądy w nas, które czujemy obcując z pewnymi ludźmi czy obrazami. Te emanacje są dziełach sztuki, bo sztuki jest wywoływaniem pewnych wrażeń, konstruowaniem pewnych form, wypowiadaniem pewnych treści. Jeśli widz odbierze to, co ja maluję, to jest to wspaniała komunikacja, porozumiewanie się między ludźmi. W akwareli interesuje mnie jednorazowość, odwaga, szybkość decyzji i pewność ręki, jednocześnie lekkość oraz cała sfera duchowości.
W.A.: Kiedy i dlaczego związała się pani z happeningiem?
I.M.T.: Wybrałam uczelnię toruńską, Wdział Sztuk Pięknych, który dał mi dwa zawody: artystyczny i pedagogiczny. Pracę magisterską pisałam na temat happeningu. Zaczęłam uprawiać akcje plastyczne, które są dla mnie budowaniem, konstruowaniem w przestrzeni.
Stwarzałam różne sytuacje, w których widz mógł włączyć się do owych zdarzeń i coś od siebie dodać, coś zmienić. Próbuję rozwinąć w uczestnikach skłonność do refleksji, uaktywnić wyobraźnię i inwencję młodego człowieka. Dlatego sięgałam w moich happeningach po teksty
Platona,
E. Fromma,
W. Gombrowicza,
W. Tatarkiewicza.
W.A.: Akwarela i happening – połączenie jedną osobowością tak różnych form artystycznej wypowiedzi wydaje się być unikalnym zjawiskiem. W czym kryje się tajemnica tego mariażu?
I.M.T.: Interesuje mnie jedna chwila, autentyczna sytuacja, bo człowiek zmienia się w każdym momencie. W akwareli spełniam cele indywidualne, wypowiadam się poprzez ekspresję. W akcjach plastycznych spełniam cele społeczne – dla budowania wspólnoty.
W.A.: Zorganizowanie wystawy jest przedsięwzięciem skomplikowanym organizacyjnie, wymagającym czasu, pieniędzy, umiejętności i zaangażowania. Kto i jak pomógł pani?
I.M.T.: Wystawa była pomysłem pana mgra
Jerzego Wyszywacza, mieszkającego stale w Londynie. Inspiracją stały się dwa moje obrazy, które na tyle spodobały się mu się, że postanowił zorganizować wystawę moich prac. Włożył w to bardzo dużo serca. Kłopotów było wiele – od spraw technicznych aż po finansowe. Koszty związane z wystawą musiałam pokryć z własnych pieniędzy, choć i pan.
J. Wyszywacz jest nadzwyczajnym człowiekiem, jeśli chodzi o organizację i dbałość o sukces wystawy.
W.A.: Wystawy przynoszą zadowolenie, ale trzeba też przełknąć niejeden łyk goryczy. Pozwoli pani, że zacytuję kilka wpisów z księgi wystawy: „Wspaniałe szaleństwo kolorów – gratuluję”, „Very sensitive work”, „Kolorki – kocham to – thanks”. Było i mniej entuzjazmu: „Świat bajki. I to jest potrzebne do życia”, „Nie ma jak różowe okulary”, „Sztuka landrynkowa”…
I.M.T.: Bez wystaw nie można się rozwijać. Lubię urządzać wystawy, mimo że są one odsłanianiem mojego wnętrza, obnażaniem się. Z jednej strony nie jest to sympatyczne, z drugiej – jest to konfrontacja, która odpowiada mi, nawet jeśli jest krytyczna, bo wyciągać muszę wnioski w jaki sposób pracować dalej. Powiedziano mi, że jest to jedna z ciekawszych wystaw zorganizowanych w Galerii POSK. Rzeczywiście było duże zainteresowanie. Uważam, że mogę mieć pełną satysfakcję.
W.A.: Z każdą wystaw1) związane są zdarzenia niezwykłe, ciekawe lub komiczne. Czy i tym razem potwierdziła się ta reguła?
I.M.T.: Tak, któregoś dnia podszedł do mnie starszy pan, który powiedział, ze w obrazie Teatr lalek” namalowałam wspaniały portret jego znajomej. Ów pan, major J. Sochacki stwierdził, że oczy, nos, usta, szyja, fryzura, gest – wszystko to należy do pani
Ireny Delmar, znanej w środowisku polskim osobistości, aktorki, prezesa Związku Artystów Scen polskich w Londynie. Sama zainteresowana potwierdziła, że autentycznie jest to jej portret. Nigdy przedtem nie byłam w Londynie i nie widziałam na oczy pani
I. Delmar. Namalowałam tę postać wiernie, na odległość, korzystając z impulsów płynących z podświadomości. Ostatecznie obraz ten przeszedł w posiadanie Teatru Polskiego przy Exhibition Rd. Czy to wszystko nie jest niezwykłe?
W.A.: Gratuluję sukcesu i dziękuję za rozmowę.
Z malarką
Izabelą Trelińską rozmawiał
Wiktor Abramowicz
Londyn