Zofia Alicja Turowska
Dziennikarka, pisarka
Wywiady
ID-002513.doc
 
2004-MM-DD
Artystyczne cerowanie
 
Rozmowa z ZOFIĄ TUROWSKĄ, autorką książek m.in. o Agnieszce Osieckiej, Beacie Tyszkiewicz, rodzinie Onyszkiewiczów.
 
M.S.: Na początku była „pracownia reportażu” Marka Millera i Kto tu wpuścił dziennikarzy o wydarzeniach w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku…
 
Z.T.: Autorem pomysłu był Marek Miller, socjolog z wykształcenia, który poprze zapis rozmów z uczestnikami rodzącej się obok nas historii chciał tę historię utrwalić. Nieformalnie powołana przez niego tak zwana „pracownia reportażu” świetnie się do tego nadawała. Byliśmy rodzajem inicjatywy domowej. Spotykaliśmy się u Marka dosyć regularnie i wspólnie zastanawialiśmy się, jak rozmawiać z dziennikarzami, którzy w Sierpniu byli w Gdańsku. Jak się znaleźli w stoczni? Jak to zapamiętali? Co osobiście widzieli i słyszeli o innych bohaterach tych wydarzeń?
To było pionierskie przedsięwzięcie i musieliśmy je właściwie przygotować. Nie mógł tego robić jeden człowiek – liczba rozmówców była zbyt duża, ponadto zależało nam na tym, żeby książka prezentowała rozmaitość spojrzeń. Współpracowało przy niej osiemnastu dziennikarzy, ale całość musiała być przecież spójna! Przepytywaliśmy najwybitniejszych reportażystów: m.in. Ryszarda Kapuścińskiego, Wojciecha Adamieckiego, Wojciecha Giełżyńskiego, ale i naszych rówieśników z gdańskich mediów.
 
M.S.: Chętnie rozmawiali?
 
Z.T.: O tak. Niektórzy byli nawet zachwyceni, że ktoś ich o to pyta. Nikt nie odmówił. Maszynopis został złożony w Krajowej Agencji Wydawniczej, ale nie zdążył się ukazać. W stanie wojennym wydawca zrezygnował z druku. Później ktoś – do dziś nie wiem, kto – wywiózł maszynopis za granicę i nasza książka była czytana w odcinkach przez Radio Wolna Europa. W kraju wydała ją poza zasięgiem cenzury Niezależna Oficyna Wydawnicza – Nowa. Nie zaistniała jednak w pełni w społecznym odbiorze. Do dziś się o niej mówi, ale mało kto ma ją na półce…
 
M.S.: Potem była Filmówka
 
Z.T.: To był rodzaj naturalnej kontynuacji tego grupowego pomysłu. Tym razem pracowaliśmy we czworo, ponownie autorem koncepcji był Marek Miller. Korzystając z materii dokumentu budowaliśmy fabułę na kształt powieści. Zresztą Filmówka nosi nawet podtytuł: powieść o łódzkiej szkole filmowej. Książka wyszła w 1992 roku, ale powstawała przez dziewięć lat! Dziś takie tempo jest nie do pomyślenia. Łatwo to jednak zrozumieć uświadomiwszy sobie, że wtedy nie było komputerów, pozwalających jednym kliknięciem przenieść fragmenty tekstu w inne miejsce. My musieliśmy benedyktyńską pracę montowania tekstu z wycinków przeprowadzonych przez nas dziesiątków wywiadów ze studentami i wykładowcami tej znanej w świecie uczelni wykonywać ręcznie, czyli ciąć maszynopis na kawałeczki i wkładać je tam, gdzie bardziej pasowały. W tym czasie moje mieszkanie zasłane było maleńkimi skrawkami papieru, których nie wolno było nikomu ruszyć. Tak jak przy Kto tu wpuścił dziennikarzy zaczęliśmy od spotkań z socjologami i psychologami, co pozwoliło wcześniej opracować szkielet merytoryczny książki. Gdy nad tekstem pracuje więcej niż jedna osoba, od początku trzeba mieć wizję całości, wiedzieć, o czym książka będzie, jak należy zbudować jej dramaturgię, czy ważniejsza ma być chronologia zdarzeń czy postacie. Dopiero wiedząc to wszystko opracowuje się merytoryczne segmenty, według nich z kolei należy ułożyć siatkę pytań. To konieczne. Autorzy książki muszą mieć wspólne narzędzia, by z kawałeczków zmontować scenę czytelną dla odbiorców. Taka praca jest równie żmudna, jak artystyczne cerowanie.
 
M.S.: Podobnie pracowałaś nad Zespołem Tor napisanym razem z Barbarą Hollender?
 
Z.T.: Ta pozycja przybliża czasy istnienia zespołów filmowych będących w PRL-u miejscem względnej wolności twórców i klimat, z którego wyrastały filmy. Zespół Tor był założony przez Stanisława Różewicza, potem kierował nim Krzysztof Zanussi. Powstało tu wiele głośnych filmów, m.in. dzieła Zanussiego (Struktura kryształu, Barwy ochronne), Kieślowskiego (Amator, Przypadek i Dekalog), Rejs Marka Piwowskiego, Wojciecha Marczewskiego Zmory, Dreszcze i Ucieczka z kina Wolność czy Ryś, Kobieta w kapeluszu Stanisława Różewicza. Nasza książka składa się z fragmentów wywiadów przeprowadzonych z kilkudziesięcioma twórcami związanymi z tym zespołem. Uważam, że jest niezłą, a tę opinię potwierdzają świetne recenzje. Niestety, jest to jedyna rzecz mojego autorstwa, która poniosła pewną porażkę na rynku czytelniczym. Może zawinił zbyt oficjalny tytuł?
 
M.S.: Potem była wysokonakładowa, ciesząca się dużym powodzeniem książka o Agnieszce Osieckiej…
 
Z.T.: Nosi znaczący tytuł Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką. Agnieszki, bo nie ma jednej prawdy o Osieckiej. Podjęłam się pracy tylko dlatego, że jestem wprawiona w technice budowania książki z wielości innych tekstów i łączenia ich własnym spoiwem. Nic nie może być przypadkowe, bo wtedy nie jest się w stanie zapanować nad bogactwem materiału dokumentacyjnego. Dysponowałam setkami piosenek, poezją i prozą, artykułami, książkami i pamiętnikami, dramatami scenicznymi, a nawet librettem opery dla dzieci Agnieszki Osieckiej. Miałam niemal wszystko, co napisała i co o niej napisano, wypowiedzi różnych ludzi. Uzbierałam tego w komputerze aż 920 stron! Ostateczny tekst książki miał 170 stron.
Nie jest przypadkiem, że w Agnieszkach swoja pracę określiłam jako „scenariusz i reżyseria”. To nie gra słów. Zawsze mnie interesowało, jak dalece można się posunąć w tworzeniu z różnych tekstów kolażu, który jest słownym obrazem.
Ostatnia wydana książka to Beaty Tyszkiewicz Nie wszystko na sprzedaż - opowieść o życiu, rodzinie i przyjaciołach aktorki. Przystępując do pracy byłam w posiadaniu wielu materiałów powierzonych mi przez panią Beatę. Dokonałam „inscenizacji”, tworząc książkę z wybranych faktów i dokumentów, spinając je własną zaprawą i pokazując jakby w filmowym zbliżeniu. Najnowsza rzecz, dopiero co oddana wydawcy, nosi tytuł Gniazdo. Rodzina Onyszkiewicz ów. Polityka mnie nie zajmuje, jest to książka przede wszystkim o niezwykłej rodzinie, w której dobrze wychowuje się dzieci i z której płynie na zewnątrz pozytywna emanacja. Choć oczywiście nie mogłam pominąć faktu, że Joanna Onyszkiewicz jest wnuczką marszałka Piłsudskiego, jej mąż Janusz znanym politykiem.
 
M.S.: Jak długo pracujesz nad książką?
 
Z.T.: Średnio dwa lata. W tym czasie bardzo blisko obcuję z moimi bohaterami. Z każdym lubię być. Bardzo pokochałam Agnieszkę, którą przedtem znałam powierzchownie. Zetknęłyśmy się kilka razy, między innymi w czasie promocji Filmówki. Nigdy nie myślałam, że będę o niej pisać. Gdy żyła, nie zostawiała miejsca na zainteresowanie się sobą, ona sama wypełniała pisaniem każdą lukę.
 
M.S.: Co teraz?
 
Po raz pierwszy nie mam zaawansowanych prac nad kolejną książką w momencie skończenia poprzedniej. Ale od lat zajmuję się łódzkimi tropami Kosińskiego. Mam masę materiałów, początek, ale ciągle brakuje mi iskry do płomienia…
 
Z Zofią Turowską rozmawiała Maria Sondej
„Kalejdoskop”
Zofia Alicja Turowska - Dziennikarka, pisarka
Biografia
Książki
Twórca o sobie
Twórczość
Wywiady
Zdjęcia