Jerzy Wilmański
Dziennikarz, literat
Czasopisma
ID-002555.doc
 
1993-MM-DD
Dzieje prasy łódzkiej (z Płatków sadzy)
 
F e l i e t o n: fr. feuilleton - zeszycik od feuille – płatek, listek; publicystyczny utwór literacko-dziennikarski w formie lekkiej i zajmującej, zwykle o tematyce społecznej, obyczajowej lub kulturalnej.
 
Dzieje łódzkiej prasy, jak każde dzieje, zostały utrwalone w legendzie. Pewien nauczyciel – jak głosi legenda – na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku podjął próbę wydawania pierwszej polskiej gazety. Niestety, nie odnaleziono dotąd ani egzemplarza owej gazety, ani nawet żadnej wiarygodnej wzmianki z epoki na ten temat.
Tak więc fundamentalna Bibliografia prasy łódzkiej Wiesławy Kaszubiny zaczyna się od 1863 roku od gazety „Łódzkie Ogłoszenia – Lodzer Anzeiger”. Ukazała się ona 2 grudnia 1863 roku, liczyła cztery kolumny, kosztowała 20 złotych polskich lub 3 ruble, prenumeratorów miała trzystu. Potrzebę wydawania pisma zrodził właśnie stan wojenny, którym objęte zostało miasto z powodu powstania styczniowego. Po prostu zaistniała konieczność szybkiego informowania przez władze o przepisach i represjach, nic zatem dziwnego, że drukarz Jan Petersilge uzyskał zezwolenie na wydawanie gazety.
Początkowo „Łódzkie Ogłoszenia – Lodzer Anzeiger” ukazywały się dwa razy w tygodniu i były w gruncie rzeczy spisem zarządzeń, przepisów porządkowych, ogłoszeń handlowych, przemysłowych i prywatnych różnej treści. Jako swego rodzaju „gazeta policyjna” nie cieszyły się jednak wzięciem i – mimo obowiązku prenumerowania – liczba abonentów nie była duża, a i tak zaczęła po jakimś czasie znacznie się zmniejszać. Tak więc żywot „Łódzkich Ogłoszeń” skończył się w 1865 roku, kiedy to Jan Petersilge zmienia tytuł na „Lodzer Zeitung – Gazeta Łódzka” , a dział polski powierza nauczycielowi Franciszkowi Rybce. Może to właśnie jest ten nauczyciel, który z wyroku legendy, miał wydawać pierwszą polską gazetę?
Liczba polskiej inteligencji zaczęła w Łodzi rosnąć i Jan Petersilge, aby pozyskać polskich czytelników prowadza do gazety w 1880 roku stały dział polski, przekształcony po roku w samodzielny tygodniowy dodatek pt. „Gazeta Łódzka”. Nie trwało to jednak długo, zaledwie parę miesięcy. Od maja 1881 roku „Lodzer Zeitung” stała się gazetą wyłącznie niemiecką.
Dopiero po trzech latach, w 1884 roku, Łódź uzyskuje samodzielny organ prasowy w języku polskim pt. „Dziennik Łódzki”. Twórcą i kierownikiem pisma był Henryk Elzenberg (1849-1899), trzydziestoparoletni wówczas prawnik, absolwent Szkoły Głównej, współpracownik „Przeglądu tygodniowego” i autor Pogadanek z ekonomii politycznej. Nominalnym wydawcą był Stefan Kossuth, naczelny inżynier w zakładach Scheiblera. I to właśnie fortuna Scheiblerów powołała do życia „Dziennik Łódzki” – niezupełnie platonicznie zresztą. Zygmunt Gostkowski, autor wnikliwego studium na temat tego pisma, tak stwierdza:
„Przemysłowcy moskiewscy w swej kampanii przeciwko przemysłowcom łódzkim posługiwali się między innymi publicystyką prasową. Wiele pism rosyjskich przyjęło na siebie rolę rzeczników sprawy fabrykantów moskiewskich. Ukazujące się w nich artykuły starały się wydobywać na światło dzienne wszelkie ujemne fakty dotyczące przemysłowców łódzkich, w szczególności mówiące o ich stosunku do Rosji, traktowaniu robotników, praktykach handlowych itp. W tej kampanii przeciwko przemysłowi łódzkiemu, w którym na plan pierwszy wysuwa się Scheiblera, prasa polska Królestwa zajmowała na ogół stanowisko dla Łodzi nieprzychylne. W ten sposób fabrykanci łódzcy na gruncie publicystyki prasowej stali się bezbronni. Jedynym zaś społeczno-literackim pismem polskim, które zdecydowanie stanęło po ich stronie w walce z fabrykantami moskiewskimi, był właśnie „Dziennik Łódzki”. Innymi słowy, inicjatywa i działania Henryka Elzenberga trafiły w Łodzi na podatny grunt.
„Dziennik Łódzki” był pismem inteligencji, kontynuował program warszawskiego pozytywizmu, szerzył kulturę polską w wielonarodowym środowisku łódzkim. W dziedzinie społecznej pismo cechowało się umiarkowaniem, ale podejmowało krytykę stosunków narodowościowych, wypowiadało się w obronie robotników.
Idylla nie trwała jednak zbyt długo – zaledwie osiem lat. W 1892 roku gubernator piotrkowski Konstanty Miller zamyka gazetę. Drukarnię bardzo szybko kupił Jan Petersilge. Po upadku „Dziennika Łódzkiego” inteligencja polska pozbawiona została własnego pisma na lat pięć. Dopiero bowiem 2 grudnia 1897 roku Wiktor Zajewski zakłada „dziennik polityczny, przemysłowy, ekonomiczny, społeczny i literacki ilustrowany” – „Rozwój”. Jeśli nie liczyć zawieszenia pisma w czasie I wojny światowej oraz krótkotrwałych przerw w latach 1907-1909 „Rozwój” ukazywał się w Łodzi trzydzieści cztery lata – do 1931 roku.
Z pismem współpracowali dawni członkowie redakcji „Dziennika Łódzkiego”, jak Zygmunt Kułakowski i Karol Łaganowski, także StanisławKsiążek i Antoni Książek, Stanisław Łąpiński, dyrektor teatru Michał Wołowski.
Po latach historyk oceni, że „Rozwój” stał na gruncie zachowawczym, że jawnie sympatyzował z Narodową Demokracją, a w okresie rewolucji 1905-1907 niejednokrotnie występował przeciwko walczącemu proletariatowi. Zapewne tak było. Pismo jednak ma ogromne zasługi na polu kulturalnym – to właśnie Wiktor Zajewski wydał dla swoich czytelników Pana Tadeusza, to „Rozwój” popierał ideę utworzenia w Łodzi biblioteki publicznej.
W rok po ukazaniu się „Rozwoju” na czasopiśmienniczej mapie Łodzi pojawia się „Goniec Łódzki”. Pierwszy numer ukazuje się 21 grudnia 1989 roku, a ostatni w marzu 1906 roku. „Goniec Łódzki” był przeciwnikiem „Rozwoju” i choć wydawał go hr. Henryk Łubieński, pismo było wrażliwe na sprawy społeczne, zdecydowanie postępowe z wyraźnymi sympatiami socjalistycznymi. W okresie rewolucji 1905 roku redakcja opowiedziała się po stronie walczącego proletariatu, co w rezultacie doprowadziło do likwidacji pisma.
Jak pisze Janina Jaworska w pracy Łódź. Dzieje miasta, na przełomie XIX XX wieku zaczęły pojawiać się w Łodzi pierwsze tygodniki i miesięczniki. Początkowo niemieckie – potem także polskie. Pierwszym polskim miesięcznikiem było „Czasopismo Lekarskie” (1899-1908), będące organem Towarzystw Lekarskich Prowincjonalnych Królestwa Polskiego, redagowane przez dra Stefana Sterlinga. W tym samym czasie podejmowano – udane, ale efemeryczne w rezultacie – próby wydawania tygodników kulturalno-literackich. Należały do nich „Ognisko Rodzinne” (1899-1900), wydawane przez Ludwika Fiszera i redagowane przez Antoniego Mieszkowskiego oraz „Świat” (1901) wydawany krótko przez Leopolda Zonera. Pierwszy t tygodnik adresowany był do masowego odbiorcy, drugi raczej do inteligencji.
Wróćmy jednak do prasy codziennej. Po likwidacji „Gońca Łódzkiego” na placu boju pozostał nie tylko „Rozwój”. W tym czasie bowiem powstał (w kwietniu 1906 roku) „Kurier Łódzki”, wydawany przez Stanisława Książka. Współpracownicy pisma rekrutowali się z byłego grona redakcyjnego „Gońca Łódzkiego” i w ogóle można powiedzieć, że „Kurier” przejął tradycję tej gazety, a także jej prenumeratorów. Tytuł się zmienił – pozostały dawna forma i treść. W czasie łódzkiego lokautu „Kurier” brał w obronę robotników, czym naraził się władzom carskim i po wielokrotnych bojach z cenzurą został zlikwidowany w sierpniu 1911 roku. Przez następne osiem lat (1911-1919) Antoni Książek wydaje więc „Nowy Kurier Łódzki”. Zachowano poprzedni kierunek postępowo-demokratyczny i antyklerykalny. W „Nowym Kurierze Łódzkim” publikowali m.in. Tadeusz Miciński i młody Jan Tuwim, który po latach napisze w wierszu Łódź: „Bo jakiś Książek drukował mnie, po dwie kopiejki od wiersza”.
W Łodzi zaczynają się pojawiać coraz to inne tytuły. Jest oczywiście wiele efemeryd, choć niektóre interesujące. W latach 1906-1911 Alfons Dziaczkowski wznawia „Dziennik Łódzki”, w lutym 1912 roku pojawia się „Gazeta Łódzka” wydawana przez Janka Grodka, powstaje pierwszy tygodnik satyryczno-humorystyczny „Śmiech” (1912-1914), redagowany przez Dziaczkowskiego… Czasopiśmienniczy rynek Łodzi zaczyna się zapełniać. W okresie 1918-1939, według niepełnych zapewne danych, zawartych w Bibliografii prasy łódzkiej, w Łodzi ukazywało się, krócej lub dłużej, ponad czterdzieści polskich gazet, nie licząc tygodników, czasopism specjalistycznych i handlowych. Najważniejsze były jednak dwa tytuły: „Republika” i „Kurier Polski”.
Powstaje zatem koncern „Republika”. Prezesem spółki jest Maurycy Poznański, współwydawcy się zmieniali – do samej wojny pozostała tylko „wielka trójka”: Poznański, Marian Ołtaszewski i Władysław Polak. „Republika – dziennik polityczny, społeczny, literacki i handlowy” zaczęła się ukazywać w styczniu 1923 roku, po dwóch latach została zawieszona, ale odrodziła się w postaci „Ilustrowanej Republiki” w lipcu 1925 roku i trwała czternaście lat, aż do września 1939 roku. „Republika” była łódzkim mocarstwem prasowym. Koncern wydawał 20 mutacji „Expressu Ilustrowanego”, „Co Tydzień Powieść”, „Karuzelę”, „Wędrowca”, „Ilustrację Łódzką”, „Republikę Dzieci”, „Rewię mody” i wiele innych. Interesujące wspomnienia o pracy w tym koncernie prasowym opublikował w 1980 roku Adam Ochocki.
Koncern „Republika” pozostawał cały czas w rękach reprezentantów przemysłu włókienniczego – Maurycy poznański był jednym z liderów tej gałęzi przemysłu. „Republika” miała charakter dziennika bogatego mieszczaństwa, zamieszczała jednak bardzo dużo materiałów sensacyjnych. Akces „Republiki” do obozu prorządowego nastąpił dość szybko i nigdy nie wiązała się ona bliżej z żadną partią polityczną.
Redagowana była jednak w duchu liberalizmu, także jeśli chodzi o współpracowników. Początkowo dział literacki prowadził tu komunista Witold Wandurski, a z Krakowa pisywał do „Republiki” Tadeusz Peiper.
Odradza się na dziewiętnaście lat „Kurier Łódzki”, który ponownie trafia na rynek czytelniczy Łodzi w marcu 1920 roku i trwa do września 1939 roku. Wydawcą był Jan Stypułkowski, w redakcji zasiadali m.in. Czesław Gumkowski, Stanisław Chruszczewski, Henryk Rudnicki, a dodatek literacki redagował Jan Zygmunt Jakubowski.
„Kurier” także wydawał inne tytuły, m.in. „Łódź w ilustracji”, „Mały Kurier” (dla dzieci), „Kurier Filmowy”, „Łódzkie Echo Wieczorne” oraz kalendarze. Wydawnictwo Jana Stypułowskiego miało charakter bardziej „Republika” określony. Jeszcze w 1939 roku nie jest uwzględnione w wykazie prasy prorządowej. Później jednak „Kurier Łódzki” także znalazł się grupie pism przychylnych poczynaniom rządu, ale poważniejszej roli politycznej nie odegrał. Uchodził za organ Chrześcijańskiej Demokracji i tak jest przez większość badaczy dziejów prasy sytuowany. Wokół tych dwóch rekinów prasowych pływało w łódzkiej prasie mnóstwo maleńkich rybek. Były więc pisma dla filatelistów i ateistów, dla harcerzy i dla polonistów, dla nauczycieli i prawników, dla przyjaciół zwierząt i dla miłośników radia… Sam tylko wykaz tytułów zajmuje w Bibliografii prasy łódzkiej około dwudziestu stron. Nie sposób je wszystkie wymienić, a co dopiero omawiać. Zresztą nie ma chyba takiej potrzeby. O kilku jednak tytułach spoza dwóch łódzkich koncernów prasowych trzeba wszelako wspomnieć.
Otóż równe dwadzieścia lat ukazywało się w Łodzi pisemko humorystyczne, które miało wówczas opinię jednego z najbardziej pornograficznych pism w Polsce. Chodzi o „Wolną Myśl – Wolne Żarty”, które w 1919 roku zaczął redagować Edmund Kokorzyczki. Łódź, pozbawiona przez wiele lat czasopisma humorystycznego, przyjęła nowe pismo życzliwie i nakład tygodnika dochodził do 30 tysięcy egzemplarzy, co było w owym czasie ilością zawrotną. Po śmierci Kokorzyckiego w 1926 roku pismo przejęła jego żona Helena, która prowadziła je do wiosny 1939 roku, kiedy to „Wolną Myśl – Wolne Żarty” zamknięto wreszcie za pornografie.
W latach międzywojennych ukazywało się w Łodzi także sporo pism (niestety często efemerycznych) społeczno-kulturalnych. Na baczniejszą uwagę zasługują cztery: „Meteor”, „Wymiary”, „Prądy” oraz „Osnowy Literackie”.
„Meteor” był organem grupy młodych poetów łódzkich. Drukowany był w Warszawie, ale było to bez wątpienia pismo łódzkie, tak je zresztą klasyfikują wszyscy badacze. Zespół „Meteora” tworzyli: Władysław Bieńkowski, Mila Elin, Stefan Flukowski, Tadeusz Orzelski, Światopełk Karpiński, Roman Kołoniecki, Lucjan Korzeniowski, Jan Ostaszewski, Marian Piecha, Włodzimierz Słobodnik, Kazimierz Sowiński i Grzegorz Timofiejew. „Meteor” ukazywał się krótko – wydano w 1928 roku tylko trzy numery. Kontynuacją „Meteora” były „Prądy”, wydawane przez Mariana Piechala i Grzegorza Timofiejewa. Ukazywały się nieregularnie w latach 1931-1932.
O wiele więcej szczęścia miał wydawca „Wymiarów” – Tadeusz Sarnecki, bowiem w latach 1938-1939 udało mu się (wspólnie z Grzegorzem Timofiejewem) wydać aż 12 numerów. Numer trzynasty był już gotowy i miał się ukazać we wrześniu 1939 roku. Wymienione tu trzy czasopisma miały charakter lewicowy, „Osnowy Literackie” natomiast redagowała grupa poetycka o nastawieniu prorządowym. Wchodzili w jej skład m.in. Marian Adamczyk-Zaremba, Tadeusz Holcgreber, Lucjan Żak, Zdzisław Suwalski. Od maja 1938 roku do czerwca 1939 roku wydano sześć numerów pisma.
I tak oto nieuchronnie zbliżyliśmy się do 1 września 1939 roku. Ostatnią gazetą w języku polskim (ale już nie polską), wydawaną w Łodzi w 1939 roku, była „Gazeta Łódzka”. Ukazało się kilkadziesiąt numerów – pierwszy 22 września 1939 roku. Był to dziennik władz okupacyjnych w języku polskim. Kosztował 5 fenigów, nakład miał niewielki: 5 tysięcy egzemplarzy – szybko też ten ślad polskości zlikwidowano. Oficjalnym dziennikiem władz niemieckich stała się „Litzmannstadter Zeitung”. W okresie okupacji p łódzkiej prasie – nawet nielegalnej – mówić raczej trudno. Co prawda Bibliografia zawiera około 50 pozycji z tego okresu, ale przecież wiadomo, że większość z nich zachowała się wyłącznie w ludzkiej pamięci. A nawet i te, które rzeczywiście się ukazały, miały zasięg ograniczony i trudno traktować je równoprawnie z wysokonakładową prasą konspiracyjną Generalnej Guberni.
Łódź została wyzwolona 19 stycznia 1945 roku. W pięć dni później Henryk Rudnicki i Aleksander Litwin w drukarni przy Piotrkowskiej 86 złożyli pierwszą po latach niewoli polską gazetę. Nazywała się „Wolna Łódź”, liczyła dwie strony, kosztowała 20 groszy i ukazało się jej sześć numerów. Do Łodzi zaczynają napływać nowi ludzie. Wobec całkowitego zniszczenia Warszawy wiadomo już, że Łódź będzie przez jakiś czas pełniła rolę „zastępczej stolicy”.
Do Łodzi przenoszą się redakcje centralnych pism. Powstaje organ PPR „Głos Ludu” organizowany przez Romana Werfla, przybywa Jerzy Borejsza ze swoją „Rzeczpospolitą”, Jan Dąbrowski z redakcją PPS-owskiego „Robotnika”, instaluje się płk Henryk Werner z redakcją „Polski Zbrojnej”.
Po paru miesiącach jednak nastąpił odpływ – centralne redakcje wyjechały z Warszawy. W ich miejsce powstają: „Głos Robotniczy”, „Dziennik Łódzki” (jako prasowa ekspozytura SW „Czytelnik”) oraz „Kurier Popularny”. „Głos” jest peperowski, „Kurier” pepesowski, a „Dziennik” dla niezdecydowanych. Od 1947 roku skład łódzkiej prasy uzupełnia jeszcze „Express Ilustrowany”. Od grudnia 1948 roku, czyli od Zjazdu Zjednoczeniowego, przestaje wychodzić „Kurier Popularny” i odtąd już przez ponad 40 lat pozostaje z łódzkimi czytelnikami na dobre i na złe „Głos Robotniczy”. „Dziennik Łódzki” natomiast zmieniał swoją nazwę – a to na „łódzki Express Ilustrowany”, a to na „Dziennik Popularny” – niezależnie zresztą od woli zespołu i rzeczywistej potrzeby, ale w wyniku różnorakich zakrętów i decyzji administracyjnych. Po Październiku 1956 roku odrodził się na nowo „Express Ilustrowany”, przyłączony w latach pięćdziesiątych do „Dziennika Łódzkiego”.
Gazety codzienne są powszednią „strawą informacyjną” dla tysięcy czytelników. Ich rola w tej mierze jest ogromna, mimo nowych, wizualnych środków przekazu. A jednak tygodniki społeczno-kulturalne są elementem o wiele ważniejszym. To one bowiem powodują, że czytelnicy głębiej i dociekliwiej przeżywają i rozumieją to, w czym codziennie bierzemy udział, te procesy i fakty, które określają otaczającą nas rzeczywistość. Dlatego też specjalne miejsce należy tu poświęcić łódzkim czasopismom okresu powojennego.
Tutaj narodziła się i przeżyła swój heroiczny okres „Kuźnica”, tygodnik skupiający grupę pisarzy i publicystów marksistowskich ze Stefanem Żółkiewskim na czele. „Wieś”, „Tydzień”, „Szpilki”, „Rózgi” i jeszcze kilka innych dopełniały obrazu tamtych lat. Dodajmy, że był to okres barwny, pełen dyskusji i sporów o nowy profil i kształt sztuki i kultury polskiej. Po znanym exodusie w latach 1948-1949 Łódź nagle opustoszała. Wywędrowały do odbudowującej się Warszawy zespoły redakcyjne wszystkich periodyków, przeniosły się instytucje, teatry (m.in. znakomity zespół Leona Schillera), naukowcy, artyści, pisarze. Był to poważny upływ krwi z organizmu miasta. Lata, które potem nastąpiły, charakteryzowała posucha w życiu kulturalnym w ogóle, a w dziedzinie czasopiśmiennictwa w szczególności.
Sytuacja zmieniła się dopiero na przełomie lat 1954/1955, kiedy poczęły pękać lody schematyzmu, a centralizm musiał ustąpić miejsca postępującemu procesowi decentralizacji. W tym czasie zaczęło ukazywać w Łodzi nowe pismo literacko-społeczne, które po kilkumiesięcznym żywocie udało się przekształcić w regularny dwutygodnik pn. „Kronika”.
Pierwszy numer „Łodzi Literackiej” ukazał się z datą lipiec-sierpień 1954. Zamierzona jako miesięcznik „Łódź Literacka” ukazywała się nieregularnie. W zespole redakcyjnym żartowano wówczas, że jest to miesięcznik pojawiający się co kwartał raz na pół roku. Ogółem wydano 5 numerów „Łodzi Literackiej” – ostatni jej numer ukazał się z datą luty-marzec 1955. Od początku redaktorem tego pisma, a następnie redaktorem „Kroniki” aż do jej upadku był Jan Koprowski.
„Jaki mieliśmy program i jakie zamierzenia? W jakim stopniu zostały one zrealizowane?” Na te pytania odpowiada ówczesny redaktor naczelny „Łodzi Literackiej”, Jan Koprowski, w szkicu opublikowanym na łamach „Prac Polonistycznych”:
„Zgodnie z tytułem czasopisma pragnęliśmy ujawnić i kształtować procesy kulturotwórcze Łodzi, ale nie w oderwaniu i nie w izolacji od całokształtu poczynań kulturalnych kraju. Pragnęliśmy na mapie ogólnonarodowej kultury utrwalić i umocnić pozycję Łodzi – w miarę naszych sił i możliwości. Już w pierwszym numerze „Łodzi Literackiej”, oprócz ogłoszonych wierszy, fragmentów prozy, recenzji i omówień, sporo miejsca poświęcono zagadnieniom teatru, plastyki, filmu i muzyki. W artykule otwierającym numer (Rzut oka), Lech Budrecki podjął próbę oceny rozwoju życia kulturalnego Łodzi powojennej ze szczególnym uwzględnieniem literatury. Starał się nazwać i określić cechy aktualnie istniejącej sytuacji, która – po okresie przytłumienia i depresji – znamionowała się znacznym ożywieniem twórczym i perspektywą wzrostu. Stanisław Brucz w obszernym eseju Dziesięć kat teatru łódzkiego dokonał sumiennego przeglądu osiągnięć trzech głównych scen dramatycznych Łodzi: Teatru Nowego, Teatru im. Jaracza i Teatru Powszechnego, dowodząc, że poziom produkcji teatralnej jest „nieskończenie wyższy od normy przedwojennej”. Henryk Anders o plastyce, dwugłos Henryka Jakubczyka i Poli Wert o filmie, rozważania Feliksa Wiesenberga o muzyce łódzkiej, wiersze, proza, głosy krytyczne o najnowszych książkach pisarzy łódzkich, notatnik kulturalny, kolumna satyry – wszystko to składało Siena zawartość pierwszego numeru „Łodzi Literackiej”, którą ogół społeczeństwa przyjął życzliwie i z aprobatą.”
„Łódź Literacka” nie ograniczała się wyłącznie do piór miejscowych, choć głównie i przede wszystkim z nich korzystała. Warto przypomnieć, że właśnie na łamach „Łodzi Literackiej” Adolf Rudnicki ogłosił po raz pierwszy swój piękny szkic o Leonie Schillerze Gwiazdy nad Łodzią, a specjalną kolumnę pisma poświęcono pamięci zmarłej w grudniu 1954 roku Zofii Nałkowskiej. Z autorów pozałódzkich drukowali m.in. Mieczysław Jastrun, Seweryn Polak, Artur Sandauer, Tadeusz Różewicz i Gustaw Morcinek.
Na łamach pięciu numerów „Łodzi Literackiej” znalazły się nazwiska prawie wszystkich pisarzy tu zamieszkałych, którzy publikowali zarówno swoje utwory oryginalne, jak też tłumaczenia z języków obcych. Już wówczas jednak było jasne, że pismo ukazujące się w tak nieregularnych odstępach czasu nie jest w stanie uchwycić wartkiego strumienia aktualnych wydarzeń, nade wszystko zaś nie może twórczo i skutecznie wpływać na poczynania kulturalne ani kształtować smaku i opinii odbiorców sztuki. Była więc „Łódź Literacka” pismem po trosze akademickim, oderwanym od istotnych problemów swojego czasu, mogącym jedynie peryferyjnie uczestniczyć w dyskusjach i sporach literackich.
W większym stopniu stało się to możliwe w „Kronice”, dwutygodniku kulturalno-społecznym, choć i ta częstotliwość wydawania – jak pokazało później doświadczenie – nie zdała w pełni egzaminu. „Kronika” wychodziła przezywa i pół roku, a biorąc ściślej, od maja 1955 roku do 15 listopada 1957 roku. Ogółem wydano 61 numerów pisma. Trzon zespołu redakcyjnego pozostał przez cały okres ten sam, zmieniło się jedynie paru redaktorów działów.
W pierwszym numerze „Kroniki” w artykule Od redakcji został przedstawiony program pisma. Oto główna i najważniejsza część tego programu:
„Wydawanie „Kroniki” przypadło na okres, który przybrał później nazwę „Odwilży”. Był to czas burzliwych i gwałtownych dyskusji, próba „przewartościowywania wartości” i wytyczania nowych dróg we wszystkich dziedzinach życia i twórczości. Nie był to więc okres szczególnie sprzyjający urodzajowi dzieł literatury pięknej. Raczej publicystyka, eseistyka, krytyka literacka i formy pokrewne święciły wówczas wielkie triumfy. „Kronika”, mająca w podtytule napis: dwutygodnik społeczno-kulturalny, starała się sprostać zapotrzebowaniom chwili.
Oddajmy znów głos Janowi Koprowskiemu:
„Kiedy dziś z pewnego oddalenia przychodzi mi ocenić nasze wysiłki, wydaje mi się (i nie jestem zapewne w tym sądzie odosobniony), że jednym z najlepiej zrealizowanych postulatów programowych była współpraca ludzi nauki z „Kroniką”, co w dużej mierze zawdzięczaliśmy pomocy Jana Szczepańskiego, który w początkowym zwłaszcza okresie był jednym z najbliższych współpracowników i doradców „Kroniki” w sprawach naukowych i uniwersyteckich. Oto już w pierwszym numerze pisma ukazał się obszerny artykuł prof. Stefana Hrabca Humanistyka łódzka a rok Mickiewicza, przedstawiający nie tylko plany i propozycje, ale konkretne osiągnięcia naszych łódzkich humanistów. W ślad za tym artykułem ukazała się praca prof. Mariana Serejskiego pt. Na pierwszej linii frontu, dotycząca problemu badań ruchów wyzwoleńczych proletariatu łódzkiego w 1905 roku. Szerokim echem odbiło się to, z czym na łamach „Kroniki” wystąpił prof. Jan Szczepański. Jego odważny, polemiczny i z temperamentem napisany szkic W sprawie autorytetu, poddający ostrej krytyce organizację i system nauczania w naszych uniwersytetach, wywołał wiele głosów w prasie krajowej m.in. w miesięczniku „Nowe Drogi” zaatakował Jana Szczepańskiego Stefan Żółkiewski. Do artykułu tego wracano wielokrotnie, a na naradzie profesorów wyższych uczelni, jaka odbyła się w Łodzi, krytyka zawarta w artykule Jana Szczepańskiego stałą się poniekąd punktem wyjścia do ciekawej i gorącej dyskusji”.
61 numerów „Kroniki”, które ukazywały się od maja 1955 do listopada 1957 roku, to rzetelny, prawdziwy zapis sytuacji społeczno-kulturalnej w Łodzi. Nieraz jeszcze do roczników „Kroniki” sięgnie badacz dziejów kulturalnych Łodzi. Jakby bowiem nie osądzać tego pisma – to jedno można powiedzieć z całą pewnością: dokumentowało ono wydarzenia artystyczne i kulturalne Łodzi w sposób możliwie wszechstronny.
W niespełna cztery miesiące po likwidacji „Kroniki” 5 marca 1958 roku ukazał się pierwszy numer tygodnika „Odgłosy”. Podtytuł głosił: „Tygodnik łódzki” – to dopiero po latach, kiedy pismo okrzepło i zdobyło sobie czytelników zdecydowano się przyznać, że jest to tygodnik społeczno-kulturalny. Początkowo był tylko łódzki – drukował komiksy, jakieś Opowieści Białego Kapitana, powieści kryminalne. Zmieniał się jednak czytelnik, rosły jego wymagania – zaczęły się zmieniać „Odgłosy”. Trafiały do czytelnika i rosły razem z nim” – pisze w jubileuszowym folderze w 1983 roku redaktor naczelny Lucjusz Włodkowski. Dopowiedzmy: może byłoby nieco lepiej, aby także temu czytelnikowi pomagały szybciej rosnąć?
„Odgłosy” redagowali kolejno: Wiesław Stefan Jażdżyński, Wacław Biliński, Jan Koprowski i Jerzy Wawrzak. Było to pismo, które na wszystkich swoich etapach zapisało się trwale w historii kultury Łodzi. Przeżywało oczywiście różne załamania i kryzysy, ale zawsze potrafiło się podnieść w porę i nawiązać kontakt z rzeczywistością. To znaczy z czytelnikami.
„Pamiętnik? – Nie… Reportaże? – Hm… Felietony? – Bynajmniej… Tak prawdopodobnie odpowiedziałbym na pytanie kogoś pragnącego określić gatunek literacki tej książki…”
Są to słowa Jana Huszczy ze wstępu książki felietonowych wspomnień Zdarzenia i zwierzenia. Miałbym podobne co Huszcza problemy z odpowiedzią na pytanie o gatunkową „czystość” tej antologii (chodzi o Antologię felietonistyki łódzkiej - Płatki sadzy autorstwa Jerzego Wilmańskiego, przyp. Helena Ochocka. Ale gatunkowa „czystość” felietonu nie istnieje, a więc nie zachodzi potrzeba odpowiadania. Przede wszystkim jest to książka o Łodzi i pod tym względem jest ona jednolita tematycznie. Oczywiście ten zestaw tekstów nie wyczerpuje ani bogatego dorobku dziesiątków autorów, ani nie zgłębia wszechstronnie łódzkiego tematu.
A jest to temat – rzeka. Bogdan Mazan w eseju Obraz Łodzi w „Przeglądzie Kulturalnym” (1870-1875 ukazuje na przykład, jak widziano Łódź w warszawskim tygodniku w okresie poprzedzającym cezurę tej antologii. Nieco później, bo w latach 1892-1897 do warszawskiego „Wieku” pisywał korespondencje (czy felietony?) Antoni Mieszkowski, które mniej więcej w tym samym czasie (1894-1896) wprowadził dział łódzki do warszawskiego „Kuriera Codziennego”. Na ślady dawnych felietonów dotyczących Łodzi można trafić, idąc tropem choćby publikacji Wacława Piotrowskiego Łódź w „Prawdzie” Aleksandra Świętochowskiego.
I tak dalej, i tak dalej… Tematu w jednej książce wyczerpać się nie da. Ta pozycja pokazuje różne oblicza miasta na przestrzeni prawie stu lat. Że tych twarzy Łódź miała więcej? Zapewne. Że wielu innych jeszcze autorów pisało o tym mieście? Z całą pewnością. Ale to przecież nie dzieło naukowe tylko „płatki sadzy”, uchwycone w locie przez paru felietonistów i zamknięte w karton okładek. Tylko tyle.
 
 
 
 
 
 
ID-002556.doc
 
RRRR-MM-DD
"Odgłosy" (1958-1990)
 
Kiedy 3 marca 1958 r., ukazał się w Łodzi pierwszy numer tygodnika społeczno-kulturalnego "Odgłosy" - nie wróżono mu zbyt długiej egzystencji. Ów pesymizm miał swoje historyczne uzasadnienie. Na przestrzeni stuletniej historii łódzkiej prasy nie zdarzyło się, aby pismo o takim charakterze utrzymało się dłużej niż 2-3 lata. "Meteor", "Wymiary", "Osnowy Literackie", "Odnowa" z lat dwudziestych i trzydziestych istniały zaledwie od kilku do kilkunastu miesięcy... Po wojnie "Kuźnica" i "Wieś" uciekły szybko do Warszawy w latach Wielkiego Exodusu końca lat czterdziestych.
Latem 1954 roku pojawiła się swego rodzaju forpoczta "Odgłosów" czyli "Łódź Literacka". Pierwszy numer ukazał się z datą "lipiec-sierpień 1954 r.". Miał to być miesięcznik, ale ukazywał się nieregularnie. W zespole redakcyjnym żartowano wówczas, że jest to miesięcznik pojawiający się, co kwartał, raz na pół roku. Ogółem wydano 5 numerów - ostatni z datą "luty-marzec 1955 r." Od początku redaktorem pisma, a następnie redaktorem "Kroniki" był Jan Koprowski. Łamy "Kroniki" ozdabiały wtedy m.in. nazwiska Tadeusza Kotarbińskiego czy Jana Szczepańskiego.
"Kronice" jednak zmarło się po niespełna trzech latach, bo choć ją wszyscy bardzo chwalili, to mało kto chciał ją kupować. Wiosną 1958 roku zaczęły się ukazywać "Odgłosy". Dziś niewielu pamięta, że początkowo było to coś na kształt niedzielnego magazynu gazety codziennej. W pierwszych numerach był nawet... komiks pt. Pustynne szczury, czy coś w tym rodzaju, w każdym razie główną troską redakcji było: skokietować Czytelnika.
W tej sytuacji niewesoło rysowały się perspektywy tygodnika społeczno-kulturalnego. Nic też dziwnego, że jubileusz setnego numeru (dwa lata) obchodzono bardzo uroczyście, podobnie jak pięciolecie.
W ogóle kiedy się przegląda stare roczniki "Odgłosów", zwracają na siebie uwagę numery poświęcone kolejnym jubileuszom pisma. Nie ma co ukrywać, że kochamy się w jubileuszach, nie tylko dlatego, iż dostarczają okazji do hucznego bankietowania. Każde "lecie" wyzwala również skłonność do rozpamiętywania i refleksji, do publicznego obrachunku przed opinią czytelniczą. Są więc w redakcyjnych "zszywkach" aż cztery numery jubileuszowe, wydawane co pięć lat. Owszem, często, ale przecież żadne z poprzednich czasopism łódzkich nie zdołało dotrwać do swego pięciolecia. Od samego początku redakcja pamiętała o tym, że "Odgłosy" ukazują się w Łodzi - mieście szkoły i wytwórni filmowej. Wraz z powstaniem pisma rozwijała się też w Łodzi telewizja. Tak więc kolumnę telewizyjną redagował od samego początku Wiesław Machejko, a kolumnę filmową najpierw Edward Etler, a po nim Janusz Weychert, mało znany jako reżyser, ale redaktor doskonały. To w "Odgłosach" zaczynali swoje kariery naukowe w dziedzinie filmoznawstwa obecni profesorowie Ewelina Nurczyńska-Fidelska czy Tadeusz Szczepański. Także na łamach "Odgłosów" pisywał często twórca polskiego filmoznawstwa prof. Bolesław W. Lewicki.
Dla porządku, uszeregujmy naczelnych pisma. Byli nimi kolejno: Wiesław Jażdżyński pisarz zdobywający dziennikarskie ostrogi jeszcze w tygodniku "Wieś". Potem kierownictwo pisma objął Wacław Biliński, pisarz i wieloletni dziennikarz radiowy. Następnie lat parę prowadził "Odgłosy" Jan Koprowski, pisarz, poprzednio redaktor naczelny "Kroniki". Potem naczelnym został Jerzy Wawrzak, co było decyzją dość zaskakującą Wawrzak nigdy z dziennikarstwem nie miał nic wspólnego, a po studiach rolniczych pisał co prawda powieści, ale kierował... Państwowym Ośrodkiem Maszynowym w Rąbieniu. Trzeba przyznać jednak, że dość szybko się zaadoptował. Po Wawrzaku redaktorem naczelnym został Lucjusz Włodkowski doświadczony publicysta i pierwszy naczelny, który nie był literatem. "Odgłosom" to nie zaszkodziło - wręcz przeciwnie, pomogło osiągnąć, większą dynamikę, a co za tym idzie nakład i poczytność.
Na Lucjuszu Włodkowskim kończy się właściwie historia "Odgłosów". Przemiany ustrojowe w Polsce ukatrupiły to dobre i wysoko nakładowe czasopismo. Likwidacja koncernu RSW-Prasa, przejęcie tytułu przez samozwańczą "spółdzielnię" dziennikarską, a potem prywatnego właściciela... To dzieje tak żenujące, że nawet nie warte wymienienia nazwisk tych, którzy "Odgłosy" wówczas pogrzebali.
W zespole z roku 1958 było początkowo dwóch pisarzy - Wiesław Jażdżyński i Tadeusz Papier, oraz dwóch dziennikarzy - Zbigniew Chyliński i Zbigniew Nowicki. Po latach pierwszy zrobił krótkotrwałą karierę jako korespondent zagraniczny polskiej prasy - drugi natomiast po przybraniu pseudonimu "Nienacki" zasłynął najpierw kryminałami typu Laseczka i tajemnica, potem serią Pana Samochodzika, a wreszcie powieściami Raz w roku w Skiroławkach, Wielki las oraz Dagome iudex. Wiesław Jażdżyński był szefem tego interesu pod nazwą "Odgłosy". Jak chłop średniorolny miał dwie dusze: chciał robić gazetę dla Czytelnika, pomny doświadczeń "Kroniki" - a jednocześnie chciał robić pismo względnie ambitne. Trochę się ze sobą te dwie rzeczy kłóciły. Tak więc na jednej kolumnie prof. Henryk Anders prowadził "wykłady" o sztuce współczesnej - a na sąsiedniej czytaliśmy sensacyjne Opowieści Białego Kapitana. Mariaż jednak po latach okazał się nie najgorszy, bowiem ów eklektyzm tematów i poziomu nieźle "Odgłosom" służył.
Było to bowiem pismo, którego roli i doniosłości w życiu kulturalnym Łodzi trudno nie dostrzec. Niezależnie od wahań nakładowych - dość sporych, bo w różnych latach od prawie 20 tys. egzemplarzy do ponad 100 tysięcy - "Odgłosy" zawsze spełniały jakąś potrzebną funkcję. Piszę "jakąś", bo przecież nieraz była to funkcja głównie rozrywkowa, nieraz głównie kształcąca, nieraz głównie informacyjna... A nieraz funkcje te występowały we wszystkich możliwych układach. "Odgłosy" osiągnęły po raz pierwszy 20 tys. egz. - drukując sensacyjną powieść Tadeusza Papiera "Magdalena w nocy". Któż wtedy mógł przypuszczać, że pismo będzie się po latach bez trudu sprzedawać w 100 tysiącach egzemplarzy?
Jażdżyński przyciągnął do współpracy "młodych zdolnych". Wkrótce więc powstała w "Odgłosach" nieformalna (bez etatów i ryczałtów) "silna grupa" w składzie: Marek Wawrzkiewicz, Włodzimierz Łuszczykiewicz, Jerzy Dębski, Marceli Kazimierski i Jerzy Wilmański. Dębski i Kazimierski zrobili solidne kariery inżynierskie i po skończeniu politechniki przestali się bawić w pisanie. Trochę szkoda, bo były to niezłe pióra i bardzo inteligentne umysły. Myślę zresztą, że jeśli potem wyróżniali się oni w swoich zawodach, to także dlatego, że przeszli ten osobliwy staż w "Odgłosach".
Przez "Odgłosy" przewinęło się ponad pół setki etatowych dziennikarzy. Oczywiście stałych współpracowników było co najmniej dwa razy tyle. A był przecież i taki czas (początek lat sześćdziesiątych), że na łamach "Odgłosów" drukowali reportaże na przykład Jerzy Ambroziewicz, Stefan Bratkowski, Bohdan Drozdowski, Stefan Kozicki, Janusz Roszko czy Jerzy Urban. To dziś historia i klasyka polskiego reportażu!
W wydanym ostatnio (2003) multimedialnym "Leksykonie PWN" pod hasłem "Odgłosy" znajdujemy krótką notatkę: "Tygodnik społeczno-literacki wydawany 1958-90 w Łodzi". Tylko tyle. Dla Łodzi, jej kultury i historii "Odgłosy' znaczyły wiele więcej i w dziejach naszego miasta nie da się tego czasopisma zbyć jednym zdaniem. A dla mnie "Odgłosy" to był po prostu kawał mojego życia. Tego czasu, który jest dla każdego najpiękniejszy - czasu młodości.
 
Jerzy Wilmański
 
 
 
 
 
 
ID-002557.doc
 
RRRR-MM-DD
"Karuzela" (1957-1990)
 
"Karuzela" - czasopismo humorystyczno-satyryczne o największym w PRL nakładzie przestała się kręcić, kiedy w jej mechanizm włożono żelazny łom, którym osławiona Komisja Likwidacyjna RSW - Prasa rozwalała skutecznie kolejne polskie gazety. Zostało wtedy pole do ekspansji zagranicznych koncernów prasowych, głównie niemieckich. W jakim stopniu była to świadoma i zaprogramowana przez twórców "polskiej rewolucji" dywersja - a w jakim stopniu zwykła głupota, historia oceni. Dziś wiadomo tylko tyle, że Jerzy Drygalski, główny macher tej komisji, późniejszy wiceminister przekształceń własnościowych w rządzie Krzysztofa Bieleckiego został w roku 2005 aresztowany. Oczywiście nie za zniszczenie polskiej prasy tylko za wyprowadzenie milionów złotych z państwowej firmy "Uniontex", którą też "prywatyzował”. Za zniszczenie polskiej prasy pewno nigdy nie odpowie, bo realizował przecież zaprogramowaną polityczną strategię. Ale właśnie ta na poły operetkowa postać jest grabarzem także legendarnej "Karuzeli".
Czasopismo to powstało w parę tygodni po polskim Październiku ‘56 - zrazu jako pismo trochę na wariackich papierach, bo bez lokalu, bez telefonu i bez zespołu. Twórcą "Karuzeli" był Leopold Beck - redaktor międzywojennej prasy wiedeńskiej, potem redaktor warszawskiego "Roju" - wtedy pracujący w "Dzienniku Łódzkim". Sekretarzem "Karuzeli" został Adam Ochocki, doświadczony redaktor przedwojennej "Republiki" i "Expressu Ilustrowanego", felietonista i satyryk. Ten znakomity tandem stworzył czasopismo niezwykłe, które osiągnęło niebywały nawet na tamte lata nakład 600 tysięcy egzemplarzy! Mimo istniejących wtedy na polskim rynku prasowym paru tego rodzaju pism, "Karuzela" wiodła zdecydowany prym.
Stopka redakcyjna pierwszego numeru "Karuzeli" z dnia 9 stycznie 1957 roku głosiła: "Redaguje się samo. Redaktor przyjmuje na przystanku tramwajowym przy ul. Mickiewicza i alei Kościuszki. Kierownik muzyczny: Jan Czarny. Choreografia: Karol Baraniecki. Kolegium nie ma, ale będzie. Kolportaż ustny: Horacy Safrin. Telefon zepsuty, winda nieczynna. Jan Sztaudynger przyjmuje owacje i prezenty w dni nieparzyste. Z pozdrowieniem - Leopold Beck". Rozszyfrujmy tę notkę: otóż twórca "Karuzeli" Leopold Beck i jej redaktor naczelny do roku 1966 mieszkał w domu na rogu alei Kościuszki i Mickiewicza. Wymienione nazwiska to znani łódzcy satyrycy.
Drugim redaktorem naczelnym "Karuzeli" był dziennikarz PAP Wojciech Drygas zdolny organizator, choć jako satyryk nie zapisał się w dziejach łódzkiej prasy. Ale cały czas niezmiennie sekretarzem redakcji był nadal Adam Ochocki - aż do roku 1978.
Z upływem lat "Karuzela" poszerzała krąg współpracowników - w różnych latach pisywało do niej ponad 500 autorów! Wśród stałych autorów "Karuzeli" znajdziemy m.in. nazwiska pisarzy Stefanii Grodzieńskiej, Jana Huszczy, Zygmunta Fijasa, Mariana Piechala, Jerzego Urbankiewicza... Rysowali w czasopiśmie przez całe lata m.in. Szymon Kobyliński, Eryk Lipiński, Karol Baraniecki, Kazimierz Mozolewski, Halina Skibińska oraz stali graficy Stanisław Ibis Gratkowski i Jerzy Ibis Jankowski.
Ale kiedy skończyła się Polska Ludowa i rozpoczęła działanie osławiona Komisja Likwidacyjna, czasopismo z trudem wegetowało przez jakiś czas, aż wreszcie zmarło cichą śmiercią w roku 1990.
 
Jerzy Wilmański
Jerzy Wilmański - Dziennikarz, literat
Biografia
Ex libris
Karykatury
Książki
Czasopisma
Recenzje
Reportaże
Twórca o sobie
Zdjęcia